Granice tolerancji


Image by Juandisalinas on Pixabay 

(tekst archiwalny z 14.04.2017)
 
„(…) nacjonalizm, szowinizm, ksenofobia – są to odruchy proste i łatwe, łatwo też z nich przyrządzić prymitywną ideologię, wszędzie taką samą, ale wszędzie wrogą wszystkim innym.”
Źródło: Leszek Kołakowski „Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009; str.172
(…)
W pierwotnym sensie jestem tolerancyjny, jeśli nie prześladuję, nie żądam prześladowań i nie za­chowuję się agresywnie w stosunku do czegoś, czego wyraźnie nie lubię, nie aprobuję, co mnie razi albo budzi niechęć czy odrazę. (…) Zauważamy jednakowoż, że często żąda się tolerancji w sensie obojętności, braku jakiegokolwiek stanowiska czy opinii, a nieraz nawet aprobaty dla wszystkiego, co zdarza się nam w ludziach czy poglądach widzieć. (…)
Powiadamy nieraz, że wolno karać za czyny, nie za opinie. Kłopot w tym, że granica między ni­mi nie jest wyraźna. W różnych krajach karalne jest na przykład podżeganie do nienawiści rasowej. Podżegać można w różny sposób i rasiści nieraz się bronią tak właśnie: to są opinie, więc nie mogą być karane. Ale słowo też jest szczególnym przypadkiem działania i może mieć skutki najgorsze i najlepsze. Jeśli tylko tyle powiemy, łatwo podpowiadamy, że należy wszystkie opinie kontrolować z punktu widzenia ich możliwych skutków. Ale jeśli tego nie powiemy, podpowiadamy z kolei, że ni­czego nie wolno zabraniać, dopóki nie ma użycia przemocy. Jak zawsze w życiu, trzeba więc szukać rozwiązań kompromisowych, które są zawsze niewygodne, ale nieuchronne. Jest to też wieczny dy­lemat tolerancji: czy wolno i należy tolerować ruchy polityczne lub religijne, które są wrogami tole­rancji i chcą zniszczyć wszystkie urządzenia, co tolerancję chronią, ruchy totalitarne lub dążące do narzucenia własnej despotycznej władzy? Takie ruchy mogą nie być niebezpieczne, póki są niewiel­kie, można je więc tolerować, ale z drugiej strony, gdy stają się silne, trzeba je tolerować, bo nie ma siły, by je zniszczyć, a w końcu całe społeczeństwo może paść łupem najgorszej tyranii. Tak to tole­rancja nieograniczona zawraca się przeciw sobie i niszczy warunki, które ją czynią możliwą. Przyzna­ję, że jestem za tym, aby ruchy, które zmierzają do zniszczenia wolności, nie były tolerowane, lecz wyjęte spod ochrony prawnej; tolerancja jest mniej narażana przez ten rodzaj nietolerancji.”
Źródło: Leszek Kołakowski, O tolerancji, [w:] Mini wykłady o maxi sprawach. Znak. Kraków 1997

* * *
„Ja jestem NORMALNIE wychowany, proszę pani!” - oświadczył z dumą S.w odpowiedzi na moje pytanie, czym zawinili mu homoseksualiści, że tak ich nienawidzi. Na czym więc polega „normalność” wychowania S. i jemu podobnych? Na pogardzie dla innych, niż on sam. Na wywyższaniu się ze względu na cechy takie, jak płeć, orientacja, rasa, narodowość – nabyte wraz z urodzeniem, nie zdobyte wysiłkiem, pracą, przemyśleniami…
W ramach tego „normalnego wychowania” stworzono z pozoru udany produkt: domyty, doprasowany chłoptyś z obowiązkowo wybrzytwioną fryzurą „na Lewego”, całkiem przystojny, wysportowany, inteligentny… Jak się okazało, inteligencją zimną, wykalkulowaną, wypluwającą ze snajperską precyzją hasełka, które Zapewnią Mu Przyszłość. Prezentujący Jedyne i Słuszne Poglądy – zwalniające od myślenia, a gwarantujące bezpieczne ciepełko w koleżeńskim stadku (którym zresztą chyba nieco pogardza).
Bogu dzięki za moje nienormalne wychowanie! Za to, że w całym domu plątały się różne książki – nie wszystkie dedykowane małym dziewczynkom, a w większości poszerzające horyzont myślowy poza bezpieczny, lokalny grajdołek. Za to, że – choć wychuchana i wydmuchana – nie byłam prowadzona za rączkę w życiowych decyzjach, a zachęcana (lub wręcz zmuszana) do myślenia.  8-)
Ale przede wszystkim dziękuję za braki w moim wychowaniu i edukacji: nikt nigdy nie uczył mnie, że jedna istota ludzka jest gorsza od innej, tylko dlatego, że urodziła się z określonym zestawem cech (lub bez niego).
Moje patologiczne wychowanie sprawiło, że jestem przeciwko rasie panów (wszystko mi jedno, czy ludzkich, czy nieludzkich), a za stosowaniem w praktyce zasady „żyj i pozwól żyć” (dopóki nie krzywdzisz innych). Szlacheckość nie ma dla mnie wiele wspólnego ze szlachetnością (czasami wręcz jej zaprzecza), Życie natomiast składa się z kolejnych przygód (o różnym natężeniu przyjemności i bólu), podczas których czuję się zwolniona z obowiązku wykazywania na każdym kroku wyższości własnej lub grupy, do której należę.
No, dobrze, skoro jestem taka otwarta i wyluzowana, dlaczego znęcam się tu nad biednym S., ewidentnie próbując wykazać, iż moje poglądy są szlachetniejsze od jego? Może ze strachu, że takich S. jest coraz więcej, a ostatnio tego typu plaga spowodowała niezłą zadymkę na skalę światową, trwającą sześć lat i parę (milionów) osób przy tym zginęło. A może dlatego, że moje patologiczne wychowanie nie uodporniło mnie na jedną rzecz: jestem potwornie nietolerancyjna względem nietolerancyjnych bubków. Niezależnie od płci, rasy, czy orientacji bubka.


Komentarze