Jestem kobietą.

Obraz Agaty Siemaszko z Pixabay
Córką kobiety, która jest córką innej kobiety, która jest... i tak dalej. Cztery pokolenia wstecz sprawdziłam - reszta ginie w pomrokach dziejów, ale mocno podejrzewam, że moja Prababcia też była córką kobiety. Oczywiście, w całej tej wielopokoleniowej zabawie genetycznej brali udział mężczyźni - jednego znam osobiście, jednego ze zdjęcia, a jeszcze jednego z opowieści. Fakt, że poniższy tekst dedykuję moim Przodkiniom nie oznacza bynajmniej, że Przodków nie doceniam. Po prostu chcę zastanowić się nad kwestią kobiecości, a do tego zarówno mój Tato, jak i Dziadek oraz Pradziadek zbyt wiele nie wnoszą (no, może trochę Tato Stefan, którego - ze względu na różowy krawacik, który on uparcie określa jako fioletowy - nazywamy czasem Stefanią 😉).

Z krawacikiem, to żart, natomiast żartem na pewno nie było stwierdzenie teoretycznie inteligentnego, jakoś tam wykształconego (mgr przed nazwiskiem posiada) kolegi:
 No, wiesz... nie oszukujmy się - grube dziewczyny nie mają szans! 
Nóż w kieszeni otworzył mi się samoczynnie. Co to znaczy "grube dziewczyny", zakompleksiony pajacu? Te kilka/ kilkanaście kilo więcej, niż u anorektycznych modelek dyskwalifikuje człowieka... a... nie... przepraszam: DZIEWCZYNĘ  jako potencjalną partnerkę?
Ponadto... na co, mianowicie, te za grube (za chude / za stare / za niskie / za wysokie/ za...) nie mają szans? Na chodzenie za łapkę do łóżeczka z kimś kto na loterii genetycznej wylosował zestaw XY i nadal drży z tego powodu z podniecenia, bo myśli, że jest dzięki temu lepszy? A skąd pomysł, że chciałybyśmy być z mało empatycznym gościem, któremu nie wystarczyło inteligencji, by powstrzymać się od głupich komentarzy?
Z moich ponad-czterdziestoletnich obserwacji (jestem z tych "za starych" 😉) szanse na dojrzały związek nie zależą od atrakcyjności fizycznej. Kto nie wierzy, niech przeanalizuje swoje otoczenie: chyba wszyscy znamy ludzi pięknych i boleśnie samotnych oraz takich, którzy nie wyglądają, jak katalogowi modele, a pędzą radosny żywot u boku swoich partnerów. I nie są to wyjątki. Że nie o urodę w tym wszystkim tak do końca chodzi? No właśnie!

Co nie zmienia faktu, że zdaniem wielu z nas, niezależnie od płci, kobieta powinna zrobić wszystko, by wyglądać jakoś tak:
Obraz reaklop2 z Pixabay
Fajnie. Od czasu do czasu to nawet niezła zabawa. Zabawne przestaje być, kiedy człowiek płci żeńskiej ma problem, by wyjść do osiedlowego sklepu bez makijażu. Wiem, bo sama malowałam kreski na oku, żeby skoczyć dwa piętra niżej po jogurcik w akademikowym sklepiku. Nie jestem za tym, żeby programowo pleść warkocze na nogach, ale uważam, że dbanie o urodę jest sprawą estetyki, a także mody oraz trendów kulturowych. Uważam także, że występuje tu pewien brak równowagi względem płci. Nadal, w dwudziestym pierwszym wieku, dziewczyna MUSI być ładna a chłopak już niekoniecznie (choć - przyznaję- też coraz bardziej musi, co wcale nie jest fajne). Bo przecież każda dziewczyna chce mieć chłopaka. Bo wtedy jest "lepsza" od koleżanek. I do tego wszystkiego, kiedy te nieszczęsne nastolatki prostują sobie włosy na szkolnych korytarzach, poprawiają makijaż na każdej przerwie, że o paznokciach, brwiach i rzęsach (oraz kosztach utrzymania tego wszystkiego) nie wspomnę, to zawsze trafi się ktoś, kto je ochrzani lub ośmieszy: jakimi to pustymi lalami są. Albo "pasztet" albo "pustostan". Szkoda tylko, że wszyscy radośnie komentują zjawisko, a mało kto wnika w przyczyny: błaganie o akceptację, dowartościowanie, a choćby po prostu zauważenie... I to dziewczę, które walczy o uznanie społeczne, jest niżej oceniane, niż facecik, który - sam Adonisem nie będąc - rzuca krzywdzące komentarze. Bo może. Bo w ten sposób zyska uznanie wśród jemu podobnych.

 * * *

Niektóre z nas odnajdują swoje miejsce w środowiskach tradycyjnie uznanych za męskie. Niby już możemy studiować budownictwo, czy mechanikę. Coraz mniej spotyka się negatywnych komentarzy na ten temat w przestrzeni publicznej. Jednak wciąż kobieta nosząca kask i - nie daj Boże - kierująca w nim grupą mężczyzn, jest poddawana szeregowi wyzwań: od głupich zaczepek począwszy, na (nie zawsze merytorycznych) ocenach jej profesjonalizmu skończywszy. Oceniający wcale nie musi być człowiekiem szczególnie w temacie wyedukowanym - wystarczy, że jest facetem, choćby nawet nierozgarniętym (ci rozgarnięci nie pozwalają sobie na opisane wyżej sceny). I już. Może. Ma prawo. Kto mu zabroni?
Obraz Angelo Esslinger z Pixabay

  W podobnej, sytuacji są kobiety noszące do pracy kostium / garnitur i siedzące w korporacjach w tych maleńkich, wydzielonych pokoikach, należnych wyłącznie kadrze menadżerskiej. Wprawdzie nikt już chyba za nimi nie gwiżdże i nie rzuca tekstami z okolic sklepu monopolowego, jednak w twardej, bezkompromisowej walce o stołki często przegrywają, gdy pojawia się w ich życiu ktoś, kto samym swoim istnieniem wywraca priorytety do góry nogami. O urlopach tacierzńskich oraz wszelkich udogodnieniach dla młodych mam mówi się strasznie dużo. I dobrze, że są! Cóż jednak z tego, kiedy Pani Dyrektor stoi przed wyborem: dokończyć Ważny Projekt zostawiając Małe z ojcem/ babcią/nianią, czy ulec bezzębnemu uśmiechowi, pobawić się w okropną-kurę-domową i zaryzykować, że kiedy już wróci na łono korporacji, okaże się, że kolega Mareczek, który tak wspaniale ją zastępował, jest jednak bardziej kompetentnym kandydatem na jej dotychczasowe stanowisko. Dylemat bez uniwersalnego rozwiązania.
A jeżeli mowy o żadnych bezzębnych uśmiechach nie ma, gdyż niektóre z nas wcale jakoś dziko potomstwa nie pragną, to też jest kłopot, bo natychmiast znajdzie się armia jakichś ciotek, babek, czy innych zaklinaczek, które hasłem Co z ciebie za kobieta?! skutecznie podtrują spokojne wieczory.
Obraz Angelo Esslinger z Pixabay
I jeszcze jedno: kiedy Pani Businesswoman, która w pracy sprawnie zarządza wieloosobowym zespołem, kończąc przy tym jakieś kolejne studia oraz udzielając się charytatywnie, wraca do domu, często słyszy, że "ma się nie rządzić". Bo zakompleksione męskie ego nie może znieść, że ona jest dyrektorem, a on "tylko kierownikiem" albo - ojej! - "zwykłym pracownikiem"! Z własnego doświadczenia dorzucam wielokrotne wypominanie mi stopnia magistra, który zresztą nie był dla mnie jakimś szczególnym osiągnięciem. Wartości całego przedsięwzięcia nie stanowiły dla mnie bowiem trzy literki przed nazwiskiem lecz niezła zabawa przy pisaniu pracy, gdyż temat wymyśliłam sobie...bosko-poetycki (sic!) Natomiast dla mojego Exa to właśnie te trzy literki, o które sam nigdy się nie postarał (chociaż przeciwwskazań nie było) były ogromnym problemem.

* * *
Z drugiej strony - dziewczyny, które wybierają tradycyjny podział prac domowych, niezależnie od tego, czy pracują zawodowo, czy są pełnoetatowymi, 24/7 żono-matkami (co zresztą bardzo szanuję - nie jestem pewna, czy potrafiłabym) bez pomocy ze strony domowego Samca Alfa, dość często przyjmują postawę typu "facet to idiota, który sam niewiele potrafi". Czy to naprawdę daje im siłę? A może jest formą obrony przed myślą, że... kto wie... a nuż są jednak nieco wykorzystywane...?
- Kochanie, zostaw te naczynia po potłuczesz!
- Kochanie, białego nie pierzemy z niebieskim! Zostaw to!
- Kochanie, zostaw, bo znowu przypalisz!
Obraz Oberholster Venita z Pixabay
Pełna wersja tego modelu jest już na wymarciu, jednak zdarzają się dość bogate wariacje na temat. Komu to służy? Przemęczonej Pani Domu, która w sumie nie ma prawa się krzywić, bo przecież niczego wielkiego nie dokonała? (Wszak dbanie o dom, to nic takiego, to wręcz przywilej!) A może korzysta tu Panu Domu, który jakoś przestaje zauważać swoją kochaną Dziewczynę? Zamiast tego ucieka przed istotą, która do złudzenia zaczyna przypominać mu... mamusię. Jego mamusię. Kontrolującą każdy kroczek syneczka. Więc, niebożę, pryska z kolegami na piwko, żeby na trochę się wyrwać z dusznego środowiska i zupełnie nie rozumie, dlaczego Ona wita go po powrocie płaczem lub - co gorsza - ścianą lodowatego milczenia. Zapytam jeszcze raz - komu to służy?

* * *
- Jak to jest, że kiedy facet... no wiecie... z wieloma kobietami, to jest w porządku, a nawet on jest trochę bohaterem, a jak dziewczyna, to zaraz... no wiecie... jest szmatą i tak dalej. To przecież troszeczkę nie fair! - zbuntowała się ostatnio Marzenka, moja (dużo) młodsza koleżanka. Nie troszeczkę, Marzenko, to jest bardzo nie fair. I nie postuluję tu bynajmniej ani powszechnego męskiego celibatu, ani radosnego damskiego rzucania się na każde atrakcyjne ciało, które nam się nawinie. 
Obraz Gulcin Gulaer z Pixabay
Uważam, że w tej kwestii każdy powinien decydować indywidualnie a innym wara od oceniania! A jednak - mimo powszechnego pitolenia o równouprawnieniu, nadal mamy tu do czynienia z podwójnymi standardami. Osobiście, słysząc o "szanujących się" dziewczynach  i "potrzebujących się wyszumieć" chłopakach, dostaję ataku śmiechu. Na furię w tym temacie jestem już za stara.

Podwójne standardy, miłościwie nam panujące, dotyczą chyba wszystkich sfer życia. Mężczyzna jest przedsiębiorczy, kobieta - materialistka! Szlachetny facet kocha zwierzęta, a ta wariatka... po co jej tyle psów / kotów? Gość chce się rozwijać, więc pyta o możliwości awansu, a ta karierowiczka, gdzie się pcha? Mężczyzna donośnym głosem dzieli się swoimi przemyśleniami (nieważne, że ze wszystkimi obecnymi - czy chcą słuchać, czy nie), a ta durna baba, co się tak wydziera? Kiedy w powyższej sytuacji kobieta zwróci uwagę, to "się czepia", a facet... no cóż... ma swoje prawa. I tak dalej...

* * *
Obraz reaklp2 z Pixabay
 Jak w tym wszystkim się odnaleźć? Jak być atrakcyjną babką, nie dorabiając się opinii "pustej lali" (w najlepszym wypadku)? Jak spełniać ambicje, nie narażając się na etykietę "babochłopa" lub "kury domowej"? Ciężko jest. Sprawę dodatkowo komplikuje kilka bardzo "brzydkich" słów, takich, jak feminizm czy  równouprawnienie, które od wielu lat plączą się po społecznym krajobrazie, wywołując silne emocje, często negatywne. Ciekawe dlaczego, skoro obecnie nikt przy zdrowych zmysłach nie próbuje (przynajmniej otwarcie) udowadniać, że kobieta jest bytem poślednim, czy też, że należą się jej inne prawa, niż mężczyźnie? Co w takim razie jest nie tak, z feminizmem?
Myślę, że działa tu mitologia oparta na wydarzeniach sprzed ponad stu lat, gdy - aby cokolwiek na polu równouprawnienia uzyskać - należało działać szokująco i brutalnie. Innego wyjścia nie po prostu było. Feminizm od tego czasu ewoluował, czego nie zauważają "dowcipni" koledzy, którzy nadal żyją wizją palonych staników "paskudnych" bab o nieogolonych nogach, które gardzą wszelkim kwieciem, a nieszczęśnika, który nieopatrznie przepuści ich w drzwiach - natychmiast boleśnie policzkują. Najciekawsze, gdy dziewczyny, które - tak, jak Marzenka - samodzielnie myślą i wnioskują, obserwując absurdy nadal funkcjonujące w społeczeństwie, panicznie boją się, by nikt nie oskarżył ich o bycie feministką!
Obraz Enrique Meseguer z Pixabay
No to, jak żyć? Kolejne pytanie bez uniwersalnej odpowiedzi. Niektóre z nas szukają inspiracji u źródeł starszych, niż zachodnioeuropejska cywilizacja. Niektóre znajdują oparcie w kręgu przyjaciółek (dziewczyn, które akceptują nas niezależnie od tego, jak bardzo się różnimy od nich samych - nie mylić z rywalkami z klubu pod hasłem patrz i podziwiaj moje udane życie, to może sama uwierzę, że je mam). Niektóre, mając szczęście bycia potomkiniami silnych Matek i Babć, powielają ich wzorce, co z jednej strony powoduje, że często są same (bo nawet jeżeli nie są pewne, czego chcą, to wiedzą na bank, czego nie chcą) a z drugiej - daje niezłą szczepionkę przeciwko przeciwnościom życiowym.
Każda z nas musi znaleźć w sobie odpowiedź na to, jak być kobietą w czasach, gdy stare wzorce wyginęły a nowe nadal są w fazie testów. Jeżeli chodzi o moje prywatne wybory...  Nie miałabym nic przeciwko związkowi z kimś, kto uszanuje moją niezależność. Jednak nie miałabym również nic przeciwko temu, by przyszłość Majki P. wyglądała tak:
Obraz Tani Dimas z Pixabay
* * *
Jestem córką kobiety, która jest córką innej kobiety, która jest... i tak dalej. Jestem matką początkującego mężczyzny. Im też nie jest łatwo.
Optymizmem jednak napawa obserwowanie, jak Franek wyrasta na mądrego, silnego i wrażliwego...
... Człowieka.

Komentarze

  1. Temat bardzo aktualny w moim życiu. Ciężko jest teraz spotkać osobę w którą warto inwestować uczucia. Im więcej ludzi poznaję, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że mało kto w tych czasach kieruje się wartościami...często pytając moich rówieśników (20-25lat) o to, jakimi wartościami kierują się w życiu-nie wiedzą o co mi chodzi... ludzie coraz częściej rzucają słowa na wiatr, zakładają maski, aby dopasować się do szarej masy, przybierają taką postawę, dzięki której osiągną najwięcej korzyści, nie liczą się z uczuciami... odnoszę wrażenie, że w tych czasach nie tylko jest ciężko być kobietą, ale nawet człowiekiem... Bo człowieczeństwo, które powinno być w nas zanika...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba wszyscy jesteśmy trochę pogubieni - świat wokół nas zmienia się bardzo dynamicznie. Pokolenia różnią się między sobą, tak samo, jak jednostka różni się od innych. Jednak większość z nas potrzebuje tego samego: miłości, bezpieczeństwa, akceptacji. Tyle, że nie każdy ma odwagę (i ochotę) przyznać się do takich "słabości" ;-) Oby odważnych było coraz więcej! Powodzenia w znajdowaniu "pokrewnych dusz"! :-)

      Usuń

Prześlij komentarz