Pani kochana...

Obraz Sasint z Pixabay
...święta idą, a ta spod szóstki zamiast okna umyć, to się z tym łachudrą prowadza!
-  Tosiu, Andzia też ma małe dziecko i taki porządeczek, że można jeść z podłogi. A ty?
-  Jak tak można?! Gotowe pierogi NA ŚWIĘTA??? Czego cię matka nauczyła?!
- Chora jesteś? Jakoś nieciekawie wyglądasz.
- Naprawdę chcesz się tak ubrać? W twoim wieku?!

PANI prawnik do swojej klientki, która konkretnie od exa obrywała do czasu aż zwinęła manatki (o czym pani prawnik doskonale wie): Przecież nikt nie kazał się pani wyprowadzać z domu! No, rzeczywiście. Nie kazał.

Nauczycielka WF do uczennicy: co z tego, że masz okres? Korek w d*** i do basenu!!

 I tak dalej. I tym podobne.

Kobieta - kobiecie. Sąsiadka - sąsiadce, teściowa - synowej (i vice versa), ciotka - siostrzenicy (i vice versa), szefowa - podwładnej (i - a jakże! - vice versa), koleżanka - koleżance, przyjaciółka - przyjaciółce (serio? to ma być przyjaźń?), matka - córce (a jakże!) a córunia - mamuni (no, ba!).

Czy można inaczej? Pewnie, że tak! Codziennie zbieram na to dowody w relacjach z Moimi Dziewczynami. Różnimy się bardzo: czasami sytuacją rodzinną, czasami grzędą na drabinie społecznej, czasami poglądami, czy wierzeniami. Ale NIE DOWALAMY SOBIE. Nawet jeżeli któraś z nas słyszy coś, co w jej pojęciu stanowi rodzaj herezji, to ma w sobie tyle szacunku do rozmówczyni, że nie stara się jej "nawrócić" na swoje-jedynie-słuszne-credo. Można. Serio!!

Zamiast tego wzmacniamy się wzajemnie. To, co nas łączy, pomaga żyć i życiem się cieszyć mimo, że egzystencja zawsze w jakimś aspekcie daje po kościach. To, co nas dzieli, uczy tolerancji i otwartości. I naprawdę nie uprawiam tu kołczowskiego pitolenia! Dzielę się życiowym doświadczenie osoby z krwi i kości - Majki P.

W tym miejscu muszę się do czegoś przyznać: jako dziecko i młoda dziewczyna podświadomie pogardzałam innymi kobietami. Uważałam je chyba za rodzaj istot słabszych i głupszych. Chciałam być jak faceci (a przynajmniej taka, jak ich stereotypowy wizerunek): nieemocjonalnie inteligentna, twarda, "prosta w obsłudze", bezkompromisowa. Kumplowałam się i przyjaźniłam tylko z dziewczynami takimi, jak ja sama (chciałam być postrzegana): silnymi intelektualistkami, które w pogardzie miały takie bzdury, jak moda, czy plotkowanie o facetach. Oczywiście, my też lubiłyśmy się ładnie ubrać. Oczywiście, że niejeden kolega miał czkawkę w czasie naszych spotkań. Ale to była tylko "wymiana informacji" albo... przypadkowe wyczucie stylu! O sancta simplicitas! 😂😂😂

Dopiero Adela, swoją cierpliwością i taktem (a także niejedną ognistą kłótnią) wyleczyła mnie z tych bzdur. Sam fakt, że na pewnym etapie zaczęła określać mnie jako "przyjaciółkę" stanowił dla mnie szok kulturowy. Przecież to takie... BABSKIE!!! A jednak było przyjemne. I to bardzo. I w końcu - do cholery - jakie miało być, skoro obie jesteśmy kobietami?

Jakoś na przestrzeni lat docierało do mnie, że moje myślenie było baaardzo stereotypowe. Odważyłam się otworzyć na więcej damskich relacji bliższych, niż zdawkowe Cześć, co tam? i stwierdzam z całą mocą, że w szczenięctwie byłam konkursową idiotką!

Wracając do ogólnej myśli: wiem, że różne bliskie relacje między kobietami są możliwe. I to nie tylko do momentu, aż w otoczeniu pojawią się jakieś spodnie, jak twierdzą niektóre panie starej daty (choć metryką niejednokrotnie dość młode, by być moimi córkami). To nie od spodni zależy, czy jesteśmy wobec siebie lojalne, tylko od naszego charakteru. Konkurowanie ze sobą mogło mieć sens w czasach, gdy "złapanie dobrej partii" stanowiło o jakości życia tej części społeczeństwa, której nie wolno było samodzielnie zarabiać na życie. W obecnych czasach stanowi relikt prymitywnego myślenia i zwykłych kompleksów.

Ostatnia sprawa  - po raz kolejny - nawoływanie do damskiej solidarności nie jest z mojej strony akcją wycelowaną przeciwko mężczyznom, z czego każdy MĘŻCZYZNA z pewnością zdaje sobie doskonale sprawę. Natomiast niedopieszczonym chłoptysiom uważającym kobiety za "zdobycze" (w najlepszym wypadku), traktującym nas jako święte-ladacznice, których "żaden facet nie zrozumie" nie zamierzam się tłumaczyć.

Dziewczyny, mam prośbę, szczególnie gorącą przed świętami: przestańcie sobie dowalać za to, że sprzątacie za dużo / nie dość dużo sprzątacie. Za to, że urządzacie tradycyjne święta z mamą-tatą-ciotką-teściową / jedziecie z chłopakiem w góry mając dokładnie wywalone na tradycję z przyległościami. Za to, że od listopada uganiacie się po sklepach / w wigilię rano kupicie paczkę gotowej ryby i pierogi do odgrzania. Przestańcie dowalać sobie nawzajem...

...ale też sobie samej! Polubcie choć trochę tę, którą widujecie w lustrze. Bądźcie dla niej miłe. Ona zwykle robi, co może, więc nie starajcie się zajeździć jej w imię jakiejkolwiek idei. Prawdopodobnie przełoży się to na ogólnie lepsze samopoczucie, czego z całego serca Wam życzę!

I - jak tylko się da - umówcie się z Przyjaciółkami na długie, radosne pogaduchy!


Komentarze