Trzydzieści pięć lat temu nie było „Teleranka”, a na ulice wielu miast wyjechały czołgi. W telefonie było „głucho”, a do rodziny jechało się ze specjalnym, długo „załatwianym” glejtem (z powodu przekroczenia granicy województw). Pamiętam też, jak Babcia, czy Mama uprawiały „partyzantkę” wychodząc z domu świtem bladym, jeszcze w czasie „godziny milicyjnej”, przemykając się chyłkiem do mięsnego, żeby „zrealizować kartki” (upolować coś na obiad).
Stan wojenny. „Wrescie będą stselać” – wyseplenił z błyskiem w oku trzyletni wówczas syn Koleżanki-Mojej-Mamy. „Ale on gupi” – pomyślałam z wyższością Dużej-Dziewczynki. Mając sześć lat byłam przerażona tym, że pewnie zaraz będzie wojna, a źli Amerykanie zrzucą na nas bombę atomową.
Już nie oglądam Teleranka. Telewieczorka też nie. W ogóle żadnego tele… Może dlatego, że jedyny nasz telewizor służy Frankowi za monitor konsoli do gier. A może dlatego, że żadne z nas nie jest zainteresowane tym medium – nadal odczuwamy przesyt po „poprzednim życiu”, w którym w domu dominował Pan Telewizor (nieustannie hołubiony przez Pana z Pilotem).
Telefony działają bez zarzutu, bez glejtu można dostać się nie tylko do innego województwa, ale nawet do innego kraju (póki co), a mięso jest powszechnie dostępne (póki co). Kwestia czołgów natomiast jest dla mnie niejasna: teoretycznie nie ma ich na ulicach (póki co), niemniej w ostatni wtorek poczułam się dokumentnie przejechana przez jeden z nich. Miał na imię Polski Wymiar (nie)Sprawiedliwości i z pewnością należał do zupełnie innego wymiaru, niż ten, z którego pochodzi logika i moralność, której mnie uczono (pewnie źle, bo za komuny).
Nie zamierzam w tym miejscu przytaczać całej historii ostatnich dwóch lat, będących ostrym zakrętem na drodze Franka i mojej. Na to trzeba by osobnego bloga lub powieści. Szczęśliwie, kilometr za kilometrem (kontynuując rajdową przenośnię) wychodzimy na prostą. Zakręt ten jednak, nie dość, że sam w sobie wystarczająco trudny, dodatkowo usiany był różnymi nieprzyjemnymi niespodziankami. A ponieważ trzynastego grudnia ta część mojej historii zakończyła się definitywnie (acz nie „bezapelacyjnie”, gdyż właśnie „apelacyjnie” się zakończyła), pozwolę sobie na wyliczenie kilku, bardziej drastycznych, niespodzianek na zakręcie – ku przestrodze innym rajdowcom / rajdowczyniom, liczącym (naiwnie, ja niegdyś ja) na fachowo przygotowany tor:
1. Wbrew różnym kampaniom społecznym typu „stop przemocy”, wywoływanie awantur, popychanie współmałżonka, wyzwiska, obrażanie, poniżanie, zastraszanie, szantażowanie, wrzask na omdlałego współmałżonka i szarpanie go (skuteczne skądinąd – cuci!), rozbijanie naczyń (jeżeli dzieciak obrywa rykoszetem, to wina tego, w którego się rzucało, bo się uchylił), naruszanie siłą strefy prywatności (korzystanie z łazienki to przecież sport drużynowy, a z agresorem – jakaż adrenalina!), niszczenie przedmiotów, zakładanie w domu podsłuchów itd. NIE JEST przemocą. To tylko konflikt.
2. Próba ratowania się przed powyższymi zjawiskami poprzez zaangażowanie instytucji teoretycznie do tego powołanych (policja, prokuratura) kończy się kolejnymi siniakami na psyche: przemoc psychiczna jest praktycznie nieudowadnialna, a poszturchiwanie, wrzaski, zastraszanie… toż to norma! W tym, konkretnym przypadku: zarówno „policjanci”, jak i pani Przewodnicząca-Zespołu-Interdyscyplinarnego w ramach procedury tzw.”niebieska karta” zajmowali się głównie… próbą wyperswadowania mi pomysłu rozwodu. Co jakiś czas serwowali na deser stwierdzenie, że na pewno sąd zabierze mi dziecko, bo… za dużo pracuję (ktoś musiał). W sądzie usłyszałam, że „NK” założył mi znajomy policjant. Tak zeznał jego szef – lokalny Specjalista do Spraw (eskalacji) Przemocy. Wg pana Specjalisty fakt, że zapłakana kobieta przychodzi na komendę po pomoc, w związku z czym rozmawia z – właśnie poznanym – dzielnicowym, to towarzyskie spotkanie znajomych (przy okazji: pokrewieństwo pełnomocnika prawnego agresora z formalnym przełożonym „NK” nie ma tu absolutnie nic do rzeczy). Z tego, co wiem (a od jakiegoś czasu intensywnie interesuję się tematem), podobne sytuacje są powszechne – gdy „nie ma” winnych, oskarża się ofiary i tych nielicznych, którzy próbują im pomóc.
3. Kiedy poniżany przez wiele miesięcy, dzień po dniu człek zaczyna przejmować język agresora i uczy się skutecznej nim obrony, zostaje cichcem nagrany, po czym nagrania te lądują jako dowód w sądzie i innych Bardzo Ważnych Instytucjach, gdzie… no właśnie. Pan ma dowód, że jego żona, to kawał s*** jest!
4. Z beczki finansowej (jeżeli jedno z małżonków oszukuje, coś zataja): wprawdzie nie da się formalnie uzyskać informacji na temat stanu zadłużenia firmy prowadzonej przez współmałżonka (ochrona danych osobowych), ale odpowiedzialność za długi spoczywa na obojgu – jeżeli jedno nie pracuje, drugie (nieświadome problemu) może zdziwić się, że nagle jego wypłatę zabrał komornik. Jeżeli – dzięki przypadkowemu splotowi okoliczności sprawa wyjdzie na jaw, nic nie uchroni – nieświadomego dotąd współmałżonka – przed odpowiedzialnością finansową. Rozdzielność majątkowa ze skutkiem wstecznym? W praktyce: mity i podania ludowe! Ponadto, w przypadku rozwodu małżonek oszukiwany (który jednocześnie pracuje na dwa etaty, żeby zapewnić rodzinie byt), zostaje obciążony winą za niedokładanie należytych starań do zabezpieczenia potrzeb rodziny. (sic!)
5. Według Instytucji Państwowych, dzieci w domu objętym stanem wojennym automatycznie tracą wzrok, słuch, zdolność wnioskowania, a IQ spada im poniżej zera. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, iż w sytuacji, gdy dziecko będące świadkiem przemocy zwraca się przeciw rodzicowi ją stosującemu, automatycznie rodzic poszkodowany oskarżany jest o manipulację tym dzieckiem, co potwierdzają – co bardziej Prze-Biegłe panie Psycholog (przy odrobinie szczęścia te mniej prze-, tylko po prostu biegłe, wykonają uczciwe badania niepotwierdzające tego typu wniosków).
6. Alimentów, płacić nie trzeba. Wprawdzie teoretycznie jest to przestępstwo, ale nie martwcie się Drodzy Alimenciarze – zostaniecie ukarani tylko, jeżeli będziecie mieli totalnego pecha (np. w postaci urzędników, którzy – dla odmiany – uczciwie i wnikliwie wykonują swoją pracę). W moim przypadku „wisienką na torcie” był zarzut jakiegoś – raczej „niekumatego” – policjanta, że „zabraniam synowi kontaktów z ojcem”. Odparłam, że to przecież nie ma w tej sprawie znaczenia, a poza tym jest kompletną nieprawdą! „Ojciec dziecka, tak zeznał” – rzucił „niekumaty” w ważną miną. „To ja zeznaję inaczej” – stwierdziłam. „Nie będę tu pani teraz przesłuchiwał” – usłyszałam – „Pan zeznał, a pani musiałaby udowodnić, że jest inaczej”.
Cóż…XXI wiek. Europa środkowa. Ile kobiet musi się wypowiedzieć, żeby zrównoważyć zeznanie mężczyzny?
Wbrew temu, czego próbowała nauczyć mnie moja starsza Siostra, jestem pewnie „naiwnym Lolkiem”. Kochałam Sebastiana, więc wierzyłam, ufałam, przymykałam oczy na agresję (bo biedactwo miało trudne dzieciństwo), dopóki się dało. Kiedy się nie dało – zgłupiałam. Nie wiedziałam, co robić. Marianna – choć przez telefon – była przy mnie cały czas, słuchała, pomagała, doradzała. Nie tylko ona. Mama i Adela, to kolejne Anioły, dzięki którym przetrwaliśmy z Frankiem to, co najgorsze. Mimo tego, co „obiegowa opinia” mówi o sądach, miałam nadzieję na sprawiedliwość, albo choć minimum obiektywizmu. Zostałam znokautowana wielokrotnie. Za każdym razem podnosiłam głowę. I stawałam się coraz silniejsza. Po ostatnim, wtorkowym nokaucie jeszcze leżę na deskach…
Pijany facet besztany przez pewną panią odezwał się tymi słowy: „j-j-ja jutro w-w-wytrzeźwieję, a pani zawsszzze b-b-będzie brzydka!”
… ja jutro wstanę z desek. Jeszcze silniejsza. Tak, jak wiele kobiet i mężczyzn przede mną i po mnie. Bo siła nie leży w paragrafach, mundurkach, urzędach i skarlałych ludzikach – marionetkach na usługach lokalnych wójtów, biznesmenów i innych kacyków. Ona jest w nas, w naszym wnętrzu. We wsparciu naszych Bliskich, którzy nie dali się zmanipulować lub zastraszyć. W pracy z Ludźmi, których młody idealizm, szczerość, i bezpośredniość każe co dzień weryfikować własne poglądy i postawy, a także nie pozwala na skostnienie, czy mentalne lenistwo. Ogromna siła tkwi w śmiechu Dziecka, które wyrwane z piekła, zaczyna z dnia na dzień „odtajać”: odzyskuje mimikę na zmartwiałej wcześniej twarzy, odzyskuje całą skalę barw i tonów dla swojego zmatowiałego już głosu, jego postawa i ruchy przypominają drzewo, które wypełnia się sokami po długiej zimie. Aż przychodzi dzień, kiedy Dzieciak, który od dawna uśmiechał się już tylko ironicznie, szyderczo, lub smutno, niczym doświadczony życiem starzec, zaczyna się śmiać… tak po prostu… z radości! To dopiero jest Moc!!
…Ja wstanę z desek. Już się podnoszę. Za każdym razem wstaję coraz sprawniej. A Sebcio i jego pomocnicy – nadal będą tym, kim są… co rusz potykający się o niewygodną prawdę w sztucznie wykreowanym światku własnych kłamstw i manipulacji.
Trzynasty grudnia 1981 – państwo przeciw obywatelom. Trzynasty grudnia 2016 – wyrok wydany w imię Rzeczypospolitej Polskiej, w którego uzasadnieniu nawiązania do mojego (teoretycznie) życia przypominają nieudany związek fantasy i horroru z elementami czarnej komedii. Osoby rozpoznawalne. Fakty – nie. Interpretacja – cóż…
Ślepa Temido! Nie życzę Ci spokojnych Świąt. Życzę Ci dni i nocy bardzo niespokojnych, pełnych niepokoju i bólu. Ukoisz je dopiero wówczas, gdy zamiast sakiewki i immunitetu, które dumnie dzierżysz w dłoniach, ponownie chwycisz za wagę i miecz.
Komentarze
Prześlij komentarz