Źródło: Pixabay
Wystarczy wklepać w wyszukiwarkę słowo UWAŻNOŚĆ, a „wyskoczy” nam kilkadziesiąt stron mądrości (plus jeszcze więcej stron, które na tej mądrości zarabiają). Rzecz jest mi znana od czasów licealnych, gdy po raz pierwszy zetknęłam się – i zafascynowałam – naukami Księcia Siakjamuniego. Nie chodzi tu o jakąś ascezę, czy życie para-zakonne! Nic z tych rzeczy! Zabawa polega na ŚWIADOMYM i UWAŻNYM przeżywaniu codzienności Tylko tyle. I aż tyle.
Mimo niepodważalnych dowodów na to, że życie wg zasad uważności („mindfulness”*) ) lub wskazań buddyjskich (co na jedno wychodzi), jest na wielu płaszczyznach korzystniejsze i przyjemniejsze, niestety, zbyt często „wymiękam” i odruchowo (właśnie!!) zatrudniam mojego Autopilota.
Niezorientowanym w temacie (o ile jeszcze takowi istnieją) wyjaśniam: Autopilot, to zbiór zachowań wykonywanych automatycznie i bezmyślnie w wyniku częstego ich powtarzania, np. mycie zębów, wyłączanie żelazka (sic! ), przebywanie drogi do szkoły / pracy, i takie tam…
Ale dlaczego piszę o tym teraz, kiedy luz-blues, wakacje i ogólne obiboctwo? Wszak Autopilot spełnia swoją rolę przede wszystkim w sytuacjach, gdy trzeba szybko-szybko, na czas, standardowo, wg schematu, jak chomik na karuzeli itd, itp – czyli w roku szkolnym. Otóż: po pierwsze – czy na pewno wówczas spełnia te rolę? Zaczynam wątpić. Po drugie – rozpanoszył się bydlak w moim życiu na tyle, że dominuje nawet czas wolny, wbijając mnie w żałosny kanapowy schemat (oczywiście wszystko jest dla ludzi, ale pięć odcinków ulubionego serialu pod rząd?! – to się kwalifikuje na… Autopilota myślowego właśnie).
Jak zwykle rozgadałam się i nie dotknęłam jeszcze prawdziwej genezy dzisiejszego wpisu. A jest nią… mandat drogowy , który „zarobiłam” w sobotę. Oczywiście, przeszłam fazę wściekłości („Jasne, musieli AKURAT DZIŚ łapać, i to AKURAT TUTAJ, i AKURAT MNIE… Nie mają co robić?! Przestępców ścigać, a nie do niewinnych kierowców z radaru strzelać!?”), samousprawiedliwiania („to dopiero drugi w życiu mandat za prędkość… po tylu latach jeżdżenia…”), zwalania winy na innych („postawili znak o terenie zabudowanym daleko przed właściwą wioską specjalnie po to, żeby łapać niewinnych kierowców”), rezygnacji („no, trudno, stało się”), aż w końcu doszłam do wniosku, że… właściwie, to DOBRZE się stało z tym mandatem.
Należał mi się. Bez dyskusji. Do momentu, kiedy nie byłam pewna drogi i uważnie ją śledziłam, moje zmysły działały bez zarzutu. Kiedy tylko wjechałam na dobrze znany sobie teren, wyluzowałam i… odruchowo włączyłam Autopilota. Nie jest on wprawdzie taki najgorszy z najgorszych – odpukać! – jeżdżę bezwypadkowo od 18 lat (czyli od urodzenia). Jednak tablicę o zabudowanym przegapił. Może przeszkodziły mu czynniki psychofizyczne, wołające o postój toaletowy, może odbicia tłukących się po zwojach mózgowych świeżych jeszcze wrażeń ze spotkania z Przyjaciółmi, może ogólne „zmęczenie materiału” upalnym dniem, a może… wakacyjna „wyluzka”...
Tak, czy inaczej – nie zgadzam się ze stwierdzeniem, które często w przeszłości słyszałam od dobrze znanego mi kierowcy: „to tylko mandat za prędkość, to normalne”. Nie, mój już-nie-kochany Eksie: to NIE JEST normalne. Spieprzyłam. Co z tego, że Autopilot reaguje adekwatnie na działalność innych pojazdów / pieszych / zwierząt / warunków atmosferycznych? To bardzo dobrze, ale za mało. Przestałam być w stu procentach czujna. I dostałam zimnym prysznicem po łbie. I bardzo dobrze!
Żeby nie było – nie mam tendencji masochistycznych. Nie chcę się też nad sobą użalać. Nie o to chodzi. Po prostu naprawdę uważam, że takie drogowe przebudzenie dobrze mi zrobiło. Rozlało się bowiem na inne sfery życia. Dało mi kopa w mózg na tyle silnego, że Autopilot zaskowyczał i przestał się aż tak bardzo panoszyć (przynajmniej natenczas). Oczywiście nadal walczy o władzę, ale jednak… jakby nieco spokorniał. Staram się go – małymi, acz konsekwentnymi krokami – uczyć, gdzie jego miejsce. Bo przecież on też ma swoje miejsce – nie sposób ZAWSZE być w stu procentach TU i TERAZ (przynajmniej ja nie potrafię). Fajnie jest czasami pospać na jawie, niemniej więcej frajdy z życia mamy, kiedy oczy pozostają otwarte. Tak uważam.
Życzę sobie i wszystkim, którzy podglądają mojego Ogórka, radosnego i świadomego bycia. Nawet na kanapie
_________________
*) Informację w nawiasie dedykuję tym, co popijają „smoothie” zamiast koktaili – i nie o napojach alkoholowych („cocktail”) tu mowa, tylko o zmiksowanych roślinach. Bynajmniej purystką językową nie jestem – uwielbiam mieszać: zarówno rejestry stylistyczne, jak i języki (nawet w obrębie jednego zdania). Czepiam się jedynie przyprawiania sobie gęby (gombrowiczowskiej) anglojęzycznymi nazwami. Bom złośliwa.
Komentarze
Prześlij komentarz