Ave technologia!


 Image by blickpixel on Pixabay
(tekst archiwalny z 7.10.2017) 
 
Jestem technofilką.

Tu chyba powinna nastąpić przerwa na gromy, jakie z pewnością posypią się na moją głowę od Miłośników Natury. 
 
Żeby nie było: Naturę nawet lubię (dopóki w letni dzień nad jeziorem nie gryzie mnie w tyłek lub - pod wdzięcznym imieniem, np. Ksawery - nie zrywa mi dachu znad głowy) ale równie mocno lubię mój komputer, ebooka i pralkę. Uwielbiam to, że w małym smartfonie mam Internet i słowniki, dzięki czemu nie muszę dźwigać kilogramów zadrukowanego papieru, za co serdecznie dziękuje mój kręgosłup. A zmywarkę, to chyba nawet kocham.

Perwersja ta zaczęła się już w dzieciństwie (raczej późnawym, bom na tyle stara, że w dzieciństwie smarkatym szczytem rozwoju technologicznego był czarno-biały "Neptun"), kiedy to wirtualnie uganiałam się samolotem nad rzeką lub zbierałam diamenciki po kopalniach przez całe trzy życia. Co nie przeszkadzało mi grać w gumę, przesiadywać na osiedlowych topolach i wierzbach, biegać przez płoty (dosłownie! - droga przez bramę była zawsze za długa), czy ogrywać kolegów w "kosza".
Swoją drogą, jak to jest, że ci sami "dorośli" (lub ich klony), którzy ochrzaniali mnie wówczas za wykorzystywanie drzew w roli ławki, czy trzepaka zamiast trapezu gimnastycznego, teraz plują na młodziaków, którzy grzecznie siedzą w swoich pokojach za biureczkami, na których mają kompusie, konsolki itp.

Obecnie ci właśnie "dorośli" zazwyczaj chcą, by młokosy "poszły pokopać piłkę". Jakby nie zauważali, że mimo postępu technicznego wiele piłek jest kopanych przez szczęśliwych posiadaczy wyrzezanych brzytwą przedziałków "na Lewego" i nadal możemy wyrażać swój patriotyzm wrzeszcząc przed TV "Polska gola!". Po prostu nie każdy koniecznie ma potrzebę uganiania się godzinami za balonem w ubraniu ze skórki. Dajcie żyć! W tym miejscu wyjaśniam, że nie mam nic do autentycznych miłośników gry w "nogę". Pełen szacunek, Chłopaki (i Dziewczyny)! Bawcie się dobrze! Chodzi mi tylko o nierobienie ze sprawy wyznania religijno-narodowościowego i niezmuszanie wszystkich jak leci, by to lubili.

Rozumiem troskę o zdrowie młodego pokolenia, ale zamiast stękać i narzekać, może należałoby przyjrzeć się krytycznie samemu sobie. A potem na chwilę odłożyć pilota, darować sobie kolejny odcinek serialu, którego pierwsze odcinki były pewnie ryte na ścianach w jaskiniach i pochodzić z kijkami po osiedlu. Albo pójść na basen, jogę, jakąś inną gimnastykę, czy co tam kto lubi. Młodziaki zazwyczaj uczą się przez przykład, więc nie dość, że sami poprawimy sobie samopoczucie, to jeszcze zwiększymy prawdopodobieństwo, że wnusio, czy wnusia wychynie z jaskini i zażyje sportu (choć niekoniecznie od razu basenu, czy futbolu - spacer, to też całkiem zdrowa rzecz). Może nie nastąpi to od razu, ale na dłuższą metę i tak zadziała lepiej, niż bezsensowne "bicie piany". Przy okazji: ci ze znanych mi rodziców, babć i dziadków, którzy robią "coś dla siebie" są znacznie bardziej tolerancyjni dla swoich dzieci i wnucząt.

Wracając do technologii, bo tak naprawdę, to o niej chciałam dziś pisać: jeżeli ktoś uważa, że jest ona szkodliwa, a tak w ogóle, to kiedyś było lepiej, nich sprzeda "komórkę", odda komuś telewizor, a w miejsce pralki wstawi dodatkową szafkę na tarę i kijanki. Idąc do lekarza, niech nie przyjmuje skierowania na badania USG, tomografem, czy innymi "wynalazkami". Diagnostyka komputerowa? No, proszę! Przeciwnikom postępu technicznego nie wypada... I niech podzieli się swoimi "tradycyjnymi" poglądami z osobą, której współczesna medycyna uratowała życie. A potem, niech uważnie posłucha...

Jestem technofilką. Nie świrem. Uważam, że wszystko jest potrzebne i może przynosić radość, pod warunkiem zachowania równowagi i wyważenia proporcji. Proszę pomyśleć o tym zanim zadzwonimy do wnuka, żeby przyszedł i ustawił nam programy w pilocie TV.

Komentarze