Czytają?


  Image by jarmoluk on Pixabay 


(tekst archiwalny z 24.10.2016) 
 
Kto „czytają”?
Ta Dzisiejsza Młodzież, oczywiście.

Zaczynając najbliżej – Franek, przedstawiciel gatunku i radosny pochłaniacz literatury (ze wskazaniem na SF i fantasy, ale nie tylko), ma problem z niektórymi lekturami szkolnymi. Problem natury ideologicznej, nie intelektualnej, jak sądzę. Wnioskuję tak na podstawie rozbudowanego uzasadnienia, które mi przedstawił kwiecistym językiem, zawierającym terminy krytycznoliterackie – adekwatnie zastosowane. No, cóż, kto jest bez grzechu… Sama w liceum wolałam Tolkiena od Dąbrowskiej. A teraz chodzę do łóżka na zmianę ze ś.p. Terrym Pratchettem i całym Niewidocznym Uniwersytetem oraz – jako żywo – (ponownie po latach… zbyt wielu) z Wiedźminem Geraltem z Rivii (nie mówcie Yen!). Między innymi dlatego wiem, jak się pisze „chędożyć”. Stokrotne dzięki, Mistrzu Sapkowski!

Wracając do Tejdzisiejszejmłodzieży. Teoria i poloniści mówią, że Młodzież nie czytają. Franek potwierdza. A jednocześnie nie mogę doprosić się u Syna o pożyczenie kolejnych tomów „wiedźmińskiej sagi”. Tomy leżą u kumpli właśnie „w czytaniu”, a to z kolei nieodmiennie mnie wzrusza, bo oznacza, że ruch „w interesie” jednak jest.

Zdarzało mi się również widywać, jak jedna baba drugiej babie pożyczała książkę. Odbywa się to tak: Baby (lat 16-19), nielegalnie (czyli po polsku) próbują gadać na mojej lekcji, więc instynktownie zarzucam okiem i uchem w ich stronę, a one… o literaturze dyskutują! I przemycają jakieś tomiszcza pod ławką! Literatura bywa różnych lotów, ale drukowana i bez obrazków, znaczy CZYTAJĄ. Historia taka zazwyczaj kończy się dla mnie utratą przerwy, bo na babiszcza czytające chucham i dmucham, wymieniając się z nimi doświadczeniami pod tytułem „co warto pożyczyć / kupić”.
Niestety, istnieje grupa, która nie czyta. Niczego. I otwarcie o tym mówi. I się nie krępuje. Ostatnio znowu ból odżył: przedstawicielka tejże grupy, skądinąd inteligentna dziewuszka, nie mogła wyjść z podziwu nad tym, że ja nie mogę wyjść z podziwu, że ona nie czyta. (Niczego. I otwarcie o tym mówi. I się nie krępuje). Zasugerowałam nieśmiało, że może by jednak nieco się pokrępowała, albo przynajmniej nie przyznawała do tego, że tak całkiem… niczego… nic…

Moim zdaniem (za które już nieraz oberwałam i pewnie jeszcze nieraz oberwę) lepiej, żeby Młokosy czytały cokolwiek, niż nic – zawsze istnieje nadzieja, że gust się wysublimuje… choć trochę. Dlatego, skoro czasami widzę, że z lekturami sprawa totalnie przegrana, zachęcam do innych form. W opisanym powyżej przypadku skończyło się na moim rozpaczliwym „to może Harlequina chociaż sobie wypożycz…”. Niestety, tego Dziewczę „też-nie-lubiło”.

Dzieciaki zwykle psioczą na poezję. No, pewnie. Skoro prozą drukowane niektórych parzy, to jakim cudem mają rozumieć wiersze? Idąc za świetlanym przykładem Michelle Pfeiffer w „Młodych Gniewnych”, oświadczam z zimną krwią, że rozumiem, bo poezja jest dla… oddziałów specjalnych. Być może tych mniej ambitnych zniechęcam w ten sposób zupełnie, ale mam cichą nadzieję, że dla niektórych to jest rękawica, którą starają się podnieść. Tak przynajmniej wynika z dalszego ciągu zwyczajowych dyskusji na ten temat.

Z niezagojoną jeszcze raną po Dziewuszce Nieczytatej, zajrzałam dziś (po dłuższej przerwie) na FB. I tu balsam na poranioną psyche spłynął. Absolwentka majowa, moja była Uczennica, Dziecię cudne, inteligentne i ambitne, acz zdecydowanie nie „grzeczna dziewczynka” udostępniła zdjęcie kamienicy z „wydrukowanym”… wierszem Barańczaka.

Life’s good!

Komentarze