Egzamin „dojrzałości”

 Image by Alexas_Fotos on Pixabay

(tekst archiwalny z 20.05.2017)
 
Młody człowiek, właściwie dzieciak przebrany w garnitur, nerwowo grzebie w portfelu i po chwili na stole pokrytym zieloną tkaniną leży dowód na to, że on, to on.

- Sit down, please… choose an envelope… tell us the number of the set…*) – chłopak próbuje dać nam drżącymi rękami wydobytą z koperty kartkę z zestawem zadań – No, no, it’s for you!**) – protestuję – What’s the number?***) – pytam w nadziei, że jak powie coś poza good morning, to może się trochę odblokuje. Wydusił numer zestawu przez zaciśnięte gardło.
- OK. Now, before we start with the set, I’ve got a few questions to you…****) – przypominam procedurę, włączając jednocześnie stoper i z miną stanowiącą skrzyżowanie słodkiej idiotki z Matką Polką, staram się wybrać jak najprostsze pytania na początek, żeby go choć trochę odstresować. Udaje się. Zaczynamy rozmawiać.

Kalejdoskop twarzy, marynarek i oskubanych z nerwów palców. Rozgrzewamy, uspokajamy, staramy się rzetelnie ocenić, nikogo nie skrzywdzić. Ocenianie – najtrudniejszy dla mnie aspekt pracy. Jak przyznać punkty za komunikację ewidentnemu introwertykowi, który posługuje się znacznie większym zasobem słów, niż ekstrawertyk sprzed chwili, ale za to w sposób znacznie mniej od niego komunikatywny czy rozbudowany? Jak przyłożyć martwe kryteria do żywego człowieka?!

Ogłoszenie wyników, gratulacje – wszyscy zdali! Radość…? Tak, ale w niektórych przypadkach także „kac moralny”. Widać, że człowiek przez cztery lata technikum, trzy gimnazjum i co najmniej trzy w podstawówce nic nie robił, żeby nauczyć się języka. Tłumaczy się zdenerwowaniem, ale tłumaczeniem tym próbuje jedynie nieudolnie zamaskować żenujący brak wiedzy. Prawdopodobnie, jako jedna z ofiar niżu demograficznego był „przeciągany” z klasy do klasy. Prawdopodobnie starsi koledzy powiedzieli mu, że wystarczy „coś tam powiedzieć” i „się zda”. No i „się zda”: na niezbędne trzydzieści procent wystarczy absolutnie podstawowy poziom komunikacji językiem Kalego z sienkiewiczowskiej puszczy (o ile w ogóle taki „występ” można nazwać „komunikacją”).

Dla mnie to nierozwiązywalny dylemat: „puścić” takiego „leszcza” w świat, czy zagwarantować mu powtórkę? Logika i uczciwość wskazywałaby drugie rozwiązanie, ale… żyjemy w systemie, w którym ktoś, kto „sam sobie doktorat napisał” jest ewenementem, a magister, licencjat, czy inżynier, nie zawsze odzwierciedla rzeczywiste umiejętności i wiedzę delikwenta. Obawiam się, że kijem Wisły (czy Odry) nie zawrócę.

Wykształcenie średnie, matura – czym tak naprawdę jest? Czym jest „dojrzałość”, którą rzekoma matura ma weryfikować?

Mówi się źle o współczesnych nastolatkach. Ale „ta dzisiejsza młodzież” nie jest wcale gorsza od tamtej, którą sama reprezentowałam w latach dziewięćdziesiątych. Tyle tylko, że wtedy nie wszyscy musieliśmy na siłę „mieć średnie”. Nie wszyscy skończyliśmy studia ale niemal wszyscy zdobyliśmy zawód. Obecnie roi się od nieporadnych absolwentów ogólnokształcących szkół średnich, którzy zasilają kolejki w urzędach pracy. Bynajmniej nie z powodu bezrobocia. Przyczyną jest brak jakichkolwiek umiejętności oraz niechęć ich zdobycia.

Po przedsiębiorstwach błąkają się tłumy zagubionych magistrów nauk wszelakich z mózgami wypełnionymi korporacyjną papką – równie łatwo strawną, co trującą, za to zapewniającą kadrze kierowniczej bezproblemowe działanie w stylu „dziel i rządź”. Mózgi magistrów nie pytają „po co?” „dlaczego?”, tylko bezkrytycznie wykonują polecenia.

Tego ich nauczyliśmy. Mieli być grzeczni i nie dyskutować. Więc nie dyskutują. Dumnie eksponują identyfikatory z tytułami „konsultant”, czy „specjalista”, potulnie postępując według procedur i parametrów, z rzadka tylko mając świadomość tego, co właściwie robią. Kiedy padnie pytanie spoza wyuczonego przez firmę algorytmu, są przerażeni. Biegną po pomoc do równie przerażonego „kierownika”, który „musi się skonsultować” ze swoim przełożonym.

Tego ich nauczyliśmy – dostarczając gotowe rozwiązania. Tego ich nauczyliśmy, traktując pytania „dlaczego?” i „po co?” jako przejaw uczniowskiej niesubordynacji. Tego ich nauczyliśmy, nagradzając Sandrę głównie za to, że ma ładnie prowadzone zeszyty i odpowiada na pytania dokładnie tak, jak podyktowała Pani. Tego ich nauczyliśmy, stawiając Bartkowi ocenę dopuszczającą za ewentualność możliwości nauczenia się podstawy z podstawy programowej, bo inaczej niż demograficzny zamknąłby nam szkołę.

Tego ich nadal uczymy. Wabimy dzieciaki, skądinąd miłe i sympatyczne, niejednokrotnie inteligentne, które jednak nie czują potrzeby rozwijania wiedzy teoretycznej, do klas licealnych i technicznych. Upychamy je tam z pomocą ich rodzin, których ambicje przekraczają możliwości lub chęci tych dzieci. Zreformowane władze lokalne, od których zależy profil kształcenia na danym terenie, muszą wszak spełniać zreformowane zarządzenia „odgórne”, zmierzające do wypromowania naszego kraju w unijnych tabelkach o poziomie wykształcenia.

Ogromna część ofiar tego zamieszania najchętniej nauczyłaby się czegoś praktycznego i poszła do pracy – im szybciej, tym lepiej. Pozostali – ci którzy naprawdę chcą być w szkołach średnich – mieliby wówczas możliwość dynamiczniejszego rozwoju, bez obciążającego wstydu przed kolegami, że w ogóle chcą się uczyć. Nie czuliby się z tego powodu naiwnymi outsiderami. Możliwe, że matura rzeczywiście weryfikowałaby wtedy zdolność zdających do tego, by na bazie posiadanej wiedzy myśleć niezależnie i podejmować autonomiczne decyzje. Możliwe, że stałaby się znowu egzaminem dojrzałości. Póki co świadczy o niedojrzałości… bynajmniej nie uczniów.
_____
*) Proszę usiąść… wybrać kopertę… podać nam numer zestawu…
**) Nie, nie, to dla ciebie!
***) Jaki to numer (zestawu)?
****) Dobrze. Zatem, zanim zaczniemy pracę z zestawem, mam kilka pytań…

Komentarze