Jak to na wojence ładnie…

  
Image by Comfreak on Pixabay

(tekst archiwalny z 24.03.2017) 
 
R. po obejrzeniu „Wołynia” utwierdził się w czymś, co już od pewnego czasu niejasno podejrzewał: wojna nie jest czystym, sympatycznym zajęciem dla Odważnych Chłopców. R. wcześniej myślał, że wojna, to taka wycieczka za którą ci płacą, z dużą ilością adrenaliny i kumplami-na-zabój (nomen omen!) w zestawie. Sprawa bardzo męska i szlachetna – dostępna tylko Wybrańcom. A nawet, jeżeli „coś pójdzie nie tak”, umierasz w glorii i chwale, pamiętają cię przez pokolenia, boś życie poświęcił dla Sprawy. R. wcześniej myślał tak samo, jak wielu (zbyt wielu!) innych moich Uczniów…

Niestety, prawda jest taka, że nie umiera się w chwale – umiera się we krwi, gównie i szczynach. Nie, nie w „odchodach”, czy „fekaliach”. Na wojnie nie ma miejsca na wysokie rejestry stylistyczne.
Kiedy zetrzesz z twarzy mózg kumpla i wydłubiesz z kamaszy jego flaki, nic już nie będzie ważne. Zalany adrenaliną łeb nastawi się na jeden cel: przetrwać. Czytaj: „zlikwidować” wszystkich po drugiej stronie: nieistotne, czy mają trzydzieści lat, czy trzy, czy pod ubraniem kryje się granat a obrzyn w rękawie, czy też niemowlę pod kurtką a pod pachą… pluszowy miś.

No tak, walczysz przecież o Słuszną Sprawę. Przeciw uciskowi – gdy jesteś powstańcem. Albo, jeżeli bierzesz udział w tej „zabawie” po jej drugiej stronie, musisz zdusić ten bunt w zarodku. Śmierć rebeliantom! Gdzie byś nie był – zawsze jesteś tym Dobrym, a ci po drugiej stronie są Źli. Naprawdę nie widzisz idiotyzmu tej sytuacji?

A teraz najlepsze: jeżeli walczysz poza granicami własnego kraju, „niosąc tym biednym ludziom pokój i demokrację” (czy co tam chcesz), nawet jeżeli uda ci się przetrwać piekło w jednym kawałku (co czasami nawet się zdarza), w nagrodę nigdy już nie wrócisz do domu. To znaczy, twoje ciało wróci ale pusty wzrok powie rodzinie, że widzą wydrążony pień, chochoła, automat. Twój umysł, jakbyś go nie przekonywał, ile hektolitrów bimbru, wódy, whiskey (czy co tam lubisz) byś nie wypił, zostanie TAM.

Jeżeli będziesz miał mniej szczęścia? Nie licz na to, że będą o tobie śpiewać ballady. Przywiozą to, co z ciebie zostanie w metalowej puszce, a natychmiast po pogrzebie „z honorami” zapomną, rzucając rodzince ochłap w postaci głodowej renty. Ewentualnie posiedzisz sobie na wózku, który stanie się twoimi nogami, wspominając, jak było miło z chłopakami wysadzać most. Są jeszcze opcje pośrednie: utrata wzroku / słuchu / kilku istotnych kości… i mnóstwo innych – jest w czym wybierać.

Nie twierdzę, że należy biernie patrzeć, gdy umundurowane (lub nie) prymitywy gwałcą ci siostrę i zabijają rodziców. Twierdzę tylko, że autorami większości światowych krwawych jatek są bandyci w garniturkach i mundurkach, karmiący cię łatwostrawną papką bogo-honoro-ojczyźnianą, po której chętnie dasz się zabić za… no właśnie… za co? Oni sobie rączek nie pobrudzą. Rzucą co jakiś czas płomienną przemową, po czym -  z czystym sumieniem – zgarną kasę, którą zarobią na twojej krwi.
Na kim bardziej skorzysta ojczyzna? Na rozerwanym granatem nieboszczyku? Czy też na sensownym, odpowiednio wykształconym człowieku, który będzie pracował, płacił podatki, może da pracę innym… który, sam będąc szczęśliwym, uszczęśliwi pobratymców?

Co to za honor dać się zabić?  Co to za honor zabijać innych ludzi?

Jak okrutny musiałby być Bóg, żeby napawać się widokiem zabijających się istot? Szczytem okrucieństwa byłoby zachęcanie, by zabijały się w jego imię.

To jak? Wskakujemy w mundurek w imię Wyższych Wartości?

Komentarze