Korzyści z migreny


źródło: Pixabay

(tekst archiwalny z 20.02.2019)

Kiedy wczesnym rankiem Rajmund - nasz najmłodszy Sierściuch - czule położył mi łapę na policzku, sugerując, że najwyższa pora dać do michy (albo przynajmniej pogłaskać), poczułam TO! Na zapleczu mojego prawego oka odbywała się biblijna walka dobra ze złem. I na dodatek to drugie ewidentnie wygrywało!

Jestem genetycznie obciążona skłonnością do migren. Gdy wychodzę z domu dalej, niż do śmietnika, mam zawsze przy sobie zestaw prochów przeciwbólowych, gdyż draństwo złapane w zarodku daje się zazwyczaj utłuc nawet zwykłym środkiem, bez dodatkowych fajerwerków. Ostatnimi laty zresztą głowa zachowywała się całkiem przyzwoicie, w związku z czym straciłam czujność. Niestety, dzisiaj złapało mnie we śnie, więc o zarodkach mowy być nie mogło: radośnie i bezkarnie rosła sobie właśnie (w siłę) Pani M.!

Na szczęście Jej Wysokość, ograniczywszy się do zestawu: Ból + Wypieranie Oka + Światłowstręt, zapomniała przyprowadzić Mdłości. Wykorzystałam więc sytuację, żeby przechytrzyć wroga: wepchnąwszy na ślepo (otwarcie oczu bolało okrutnie) do gardła to, co udało się namacać (banana), zażyłam podwójną dawkę procha i położyłam się z powrotem do łóżka z nadzieją na złagodzenie tortury. Mocno zaniepokojony sytuacją Franciszek sugerował, że może powinnam wziąć urlop / iść do lekarza / pracować z domu, jednak przypomniałam mu, że jego mamusia, jest niezniszczalną twardzielką. Poza tym: szkoda marnowania urlopu na migrenę, próba rejestracji do lekarza / wizyta tamże może zwiększyć objawy a doktorek powie mi to, co już i tak wiem. Ponadto, z domu pracowałam wczoraj, więc... o ile nie umieram, nie będę przeginać. A z pewnością nie umieram. O, z zamkniętymi oczami mogę nawet podnieść głowę!

Gdy tylko udało mi się otworzyć oczy utrzymując stały poziom koszmaru, uznałam, że proch zadziałał i -  choć z gracją starej szafy próbującej tańczyć kan-kana - zdołałam wyszykować się elegancko do pracy. Opatrzność Miejska-Komunikacyjna nagrodziła starania, zsyłając autobus prawie punktualnie i na dodatek w miarę luźny (wąchanie pach byłoby dziś sportem ekstremalnym)! Tak, czy inaczej, w miarę sprawnie i w nie najgorszej kondycji dotarłam do wnętrza Molocha, który nas żywi, ubiera i płaci rachunki. Włączywszy monitory uznałam jednak za niezbędne wykorzystać to, co mam najładniejszego, czyli... okulary przeciwsłoneczne.

I tu zaczęły się ewidentne korzyści, o których w tytule.

1.Co jakiś czas otrzymywałam troskliwe i wspierające sms-y od Rodziny.

2. Usłyszałam naprawdę sporo miłych słów. Nawet gdyby  "gwiazda rocka", "celebrytka", czy "hipster" nie kojarzyły się jednoznacznie pozytywnie (mnie się kojarzą, szczególnie, że w uzupełnieniu "hipstera" było o pisaniu powieści, co od jakiegoś czasu z radością robię!), to "piękna kobieta" jest jednoznaczna jak diabli! (Zjawisko to tłumaczy fakt, że wory pod oczami były starannie ukryte za przyciemnionymi szkłami). Komplementy tak napompowały mi ego, że prawie wyparły ból (ze świadomości). Korzyść? No raczej!

3. Kiedy - jak każda grzeczna dziewczynka - wyjaśniałam Miłym Ludziom mówiącym miłe słowa, obecność ciemnych okularów na nosie w miejscu raczej niestosownym, spotykałam się z wyrazami empatii i deklaracjami pomocy. Pewnie gdybym zażyła wszystko, co mi proponowano, pisałabym ten tekst w szpitalu - zaraz po akcji płukania żołądka. Niemniej miło wiedzieć, że w razie, gdybym jednak kiedyś wyszła z domu bez prochów a Pani M. przypuściła atak, ktoś ruszy z odsieczą. Zresztą - wyżej wymieniona rozpoczęła ewidentny odwrót po zażyciu extra-super-mocnego-i-szybkiego procha od mojej Dobrej Duszy!

4. Momenty nieogarnięcia mogłam wyjaśnić jednym słowem: MIGRENA!

5. Przeżyłam kilka mistycznych chwil szczęścia, typu: jak-cudownie-jest-żyć, gdy ból chwilami ustępował. Kiedy wreszcie głowa przestała boleć (już w domu, po uczciwym odpoczynku), byłam chyba najszczęśliwszym człowiekiem w okolicy, bo bolało już tylko oko. Jedno oko. A drugie...

NIE BOLAŁO!! :-)


Komentarze