Uwaga, tekst ten może wydawać nieco indywidualistyczny, może nawet odrobinę rebeliancki. Ktokolwiek ma ochotę oskarżyć mnie z jego powodu o narcyzm, egocentryzm, (a także egoizm, anarchizm, lewackość, kosmopolityzm, czy uprawianie czarów), niech śmiało to uczyni Nie mogę tylko obiecać, że się tym przejmę…
- …a pani lubi siebie? – zapytała znienacka Martyna.
- Pewnie. Myślę, że Majka P., to moja przyjaciółka, jakkolwiek schizofrenicznie by to nie brzmiało – roześmiałam się.
- Ale ma pani prawdziwych przyjaciół? – upewniła się, czy przypadkiem nie kompensuję sobie jakichś deficytów.
- Jasne! Chodzi tylko o to, że to właśnie ze sobą jestem 24 h na dobę. Maja była przy moich narodzinach i będzie przy mojej śmierci. Widziała mnie we wszystkich możliwych stanach skupienia. Jeżeli ona by mnie nie lubiła, to dlaczego mieliby mnie lubić inni?
- Nie wiem… – zamyśliła się – wie pani, bo ja tak za bardzo siebie nie lubię…
-Martyś, ale dlaczego? – dziewczyna jest otwarta, inteligentna, ładna…
- No nie wiem, tak po prostu.
Niestety, nie mogłyśmy kontynuować, gdyż trwała lekcja. Próbowałam delikatnie „zahaczyć” Martynę później ale uciekła, pozornie bagatelizując zagadnienie. A mnie nadal nie daje spokoju…
Nie wypada lubić siebie. „Samolubny” oznacza w naszym języku bezdusznego egoistę, zainteresowanego wyłącznie własnym dobrem. Nawet „pewny siebie”, to lekko pejoratywne, a przynajmniej mocno podejrzane określenie, stosowane często wobec takich, co to „po trupach do celu” dążą. Nie lubimy więc siebie. Uciekamy od tych nielubianych Nas pod ochronę akceptacji Innych, w objęcia przypadkowych partnerów, w towarzystwo przypadkowych „przyjaciół”, w alternatywną rzeczywistość wyprodukowaną używkami, w fobie, manie a nawet choroby, którymi nielubiane „ja” broni się przed „ja” nielubiącym.
„Kochaj bliźniego, jak siebie samego” – przykazanie, na jakie powołuje się cała „chrześcijańska Europa” nabiera w powyższym kontekście karykaturalnych, ale jakże prawdziwych kształtów. Negatywny stosunek do własnej osoby kompensujemy „obrabiając d…” sąsiadce, obrażając staruszkę, która – mimo utrudniającej życie niepełnosprawności – z poświęceniem dokarmia bezdomne zwierzaki. Nie wspominając już o programowej nienawiści do gejów, lesbijek, Żydów, „murzynów”, „ciapatych”, „brudasów” (sic! ) masonów, feministek i wszystkich innych od nas samych lub… od obrazka, w którego ramki stara się nas wbić kulturalno-oświatowa papka, jaką – niezależnie od aktualnego rządu (dusz) – jesteśmy karmieni i jaką, bez większego zastanowienia, karmimy własne potomstwo. Potomstwu dodatkowo serwujemy przekonanie, że jest głupie i nic nie wie, dopóki nie dorośnie (nawet nie „wyedukuje się”, „pozna świat”, czy – broń Boże – „to i owo przemyśli”).
Potomstwo nauczone tego, że to bardzo brzydko lubić siebie (należy natomiast bezwzględnie kochać MamęTatęiOjczyznę) nierzadko ucieka z piekiełka rodzinnego wprost w ramiona Rycerza-Na-Białym-Koniu, analogicznie przekonanego o własnej beznadziejności. Rycerzowi zdaje się, że widzi w oczach Wybawianej to, czego bezskutecznie próbował doszukać się w lustrze lub w oczach teoretycznie najbliższych osób. I z wzajemnością. A potem, (za) często okazuje się, że „miało być tak pięknie, a wyszło, jak zawsze”. Bo nikt inny nie da nam tego, co tylko my sami możemy sobie podarować: bezwarunkową miłość i akceptację.
I nie chodzi tu o egoizm, brak krytycyzmu wobec własnej osoby, czy narcyzm. Mam na myśli podejście, które dobrze reprezentują mądre matki: „Upadłeś? Zdarza się. Wstań i idź dalej! Masz tu buziaka na drogę.” Jeżeli sami dla siebie będziemy kimś takim: akceptującym, wspierającym, życzliwym, nie będziemy musieli polegać na wsparciu otoczenia. Nie będziemy bez niego ginąć. Zamiast „uwieszać się” na innych: partnerze, przyjaciółce, własnych dzieciach, będziemy mogli obdarzyć ich wolnością. Paradoksalnie – wtedy przestaną od nas ucieka.
To właśnie chciałam przekazać Martynie i jej koleżankom. Może jeszcze się uda.
Z serdeczną dedykacją dla Adeli G. – mojej Przyjaciółki, która wytrząsnęła ze mnie sporo k-o papki i która – widziawszy mnie chyba we wszystkich stanach skupienia – nadal chce ze mną rozmawiać, a nawet wydaje się to lubić.
Z wyrazami miłości dla Anny P., która po każdym upadku daje mi buziaka na drogę ze słowami: „dziecko, trzeba patrzeć do przodu, nie wstecz!”
Z podziękowaniem dla Franciszka – mojego Pierwszego Recenzenta, który nieustannie stawia przede mną nowe wyzwania i motywuje do rozwoju.
Wiem, wiem – to nie rozdanie Oscarów. Koniec dedykacji.

Komentarze
Prześlij komentarz