Maj 1993. Kasztany kwitną przepisowo, maturzyści ubrani przepisowo, nauczeni... no, to już zależy od sztuki, a tu...STRAJK.
- I co, i co??? - pytają często ci, którzy wówczas uczęszczali do żłobków i przedszkoli.
I nico.
Byłam jedną z tych przepisowo ubranych i - mimo bolącego zęba - nieźle przygotowanych. Pamiętam, jak jedna z nauczycielek, pani JB, ze łzami w oczach przepraszała nas za to, że protestują, ale naprawdę już nie mają wyjścia. Po prostu muszą! Uściskaliśmy ją mocno i serdecznie, życzyliśmy powodzenia i wróciliśmy do domu. Jeden taki (Straszliwie Praworządny i Prawomyślny) próbował po drodze wyrażać swoje oburzenie, ale natychmiast kazaliśmy mu się przymknąć. Było to dla nas oczywiste, że sytuacja w szkolnictwie dorosła do takich właśnie drastycznych rozwiązań. Pouczyliśmy się jeszcze trochę. No dobra, również poimprezowaliśmy. Powiedzmy, że po latach niezbyt dobrze pamiętam, co stanowiło wówczas nasze główne zajęcie 😁. A tydzień później napisaliśmy, co było do napisania, wygłosiliśmy, co było do wygłoszenia i - po otrzymaniu tak zwanych Świadectw Dojrzałości (z tą dojrzałością... ratunku! 😉 ) - złożyliśmy podania na wybrane kierunki studiów.
Minęło dwadzieścia sześć lat, podczas których polska edukacja została została wielokrotnie zgwał... zreformowana: tam i z powrotem, wzdłuż i wszerz, a także na skos. I nie chodzi mi tylko o absolutny szczyt reformatorskich zapędów naszych Władców: osławione gimnazja, które raz jawiły się jako Jedyne Słuszne Rozwiązanie, a innym razem - jako Jaskinia Zła i Rozpusty. A żeby było nam radośniej - powyższe skrajne oceny wygłaszają politycy tej samej opcji! Czyli: nieważne, co zrobiliśmy kilka /kilkanaście lat temu - ważne, że możemy ten system rozpi... zreformować i zbudować na nowo. Bo tak! Bo MOŻEMY.
Wracając do meritum: edukacyjne reformy dotyczyły zarówno struktury systemu oświaty, jak i form sprawdzania wiedzy, a także programu nauczania poszczególnych przedmiotów. Szlachetne i wzniosłe w założeniach, w praktyce oznaczały zwykle kosmiczny bałagan ze względu na brak odpowiedniego przygotowania, że o drenowaniu budżetu państwa nie wspomnę. Kiedy już kurz po wprowadzeniu Nowego Wspaniałego Rozwiązania opadał, można było wziąć się do pracy po to, by kilka lat później kolejny Geniusz z Ministerstwa wymyślił Jeszcze Nowsze i Wspanialsze Rozwiązanie.... nierzadko przypominające wersję sprzed poprzedniego Nowego Wspaniałego Rozwiązania. I cała zabawa zaczynała się od nowa. Z drenowaniem na czele. Nic dziwnego, że na uczciwe pensje dla tych, których polityczne gierki dotykały bezpośrednio, nie starczało.
Efekt - przeciążenie materiału. Ludzkiego. Każdy zdrowo myślący człowiek rozumie, że gdy przedszkolak buduje wieżę z klocków, a ktoś mu ja zburzy, to mały będzie zły. Gdy do tego dodamy fakt, że wieży nie burzy inny dzieciak, tylko pani przedszkolanka (bo uważa, że ta wieża jest słaba, chociaż pięć minut temu sama kazała taką budować), mamy już zaczątek niezłej perwersji. Kiedy przyjrzymy się problemowi dokładniej i zrozumiemy, że to już kolejna zburzona przez panią wieża, którą malec za każdym razem odbudowuje ściśle według otrzymanych instrukcji, mamy ochotę na kroki bardziej radykalne - na przykład usunięcie pseudo-przedszkolanki z przedszkola. A kiedy zorientujemy się, że to problem całej instytucji, a ten dzieciak od wieży z założenia dostaje mniej obiadu i nigdy nie ma dla niego podwieczorku...? I nikt z tym nic nie robi..? Czy naprawdę będziemy się dziwili, że przedszkolak ma dość i będzie starał się jakoś zaprotestować?
Sytuacja absurdalna, prawda? To dlaczego tak nas dziwi, że nauczyciele, którym wyssane z ministerialnych palców reformy regularnie niszczą warsztat pracy, którzy nie są w stanie utrzymać się z podstawowej pensji bez pomocy rodziców / małżonka z niebudżetową posadą / "obrabiania" kilku etatów / udzielania korepetycji do późnego wieczora/ sprzedawaniu własnych rękodzieł / hodowli drobiu, itp. w końcu żądają godnego traktowania?
Tylko... czy na pewno nas to dziwi? Jak dotąd nie spotkałam - czy to w realu, czy w świecie wirtualnym - żadnego inteligentnego człowieka, który miałby problem z szykującym się strajkiem anno domini 2019. Z wielu ust płyną wyrazy zrozumienia i wsparcia. Niestety, są też tacy, którzy zapomnieli o tym, że wolno im czasami pomyśleć samodzielnie i powtarzają w kółko dawno obalone mity. Niestety, mity te są ulubioną zabawką Rządzących. Odkurzają je regularnie... bo MOGĄ . Jest ich sporo ale - żeby nie zanudzić, a i nie nakręcać się niepotrzebnie - odniosę się tu tylko do pięciu najpowszechniejszych.
1. Jaka "godzinówka", taka praca. Serio, nie sądziłam, że będę musiała to jeszcze komukolwiek tłumaczyć dopóki nie zobaczyłam komentarza na fb o "rzekomej" pracy nauczycieli poza pensum. "Rzekomej". Bo klasówki sprawdzają się same, lekcje przygotowują się analogicznie, wywiadówki i rady pedagogiczne przeprowadzają na zmianę krasnoludki, roboty i Królewna Śnieżka, tak samo zresztą, jak wycieczki, egzaminy, indywidualne rozmowy z rodzicami, dyskoteki szkolne oraz... całą resztę zwykłych nauczycielskich czynności, o których nie mają pojęcia ci, którzy widywali nauczycieli przy tablicy i myślą, że to początek i koniec ich pracy. Brawo! Czyli chirurg pracuje tylko wtedy, gdy operuje, a policjant tylko, gdy łapie mordercę, czy inną społeczną gnidę? A minister? Tylko wtedy, gdy mówi do kamery?
A nauczyciel i tak musi zazwyczaj kombinować, gdzie w to wszystko upchnąć dodatkową pracę, bo - jak już wspomniałam - ciężko utrzymać się z jednej.
2. Nauczyciele mają tyyyyle wolnego. Czyli wakacje, część których przeznaczają na prace administracyjne, przeprowadzanie egzaminów, itp. A te "wolne tygodnie" nierzadko spędzają na koloniach / obozach / kursach wakacyjnych, żeby dorobić do pensji. Czyli ferie, podczas których często dyżurują w szkołach, prowadząc zajęcia dla dzieci / świetlicę, wyjazdy typu łyżwy-kino-makdonaldsy. A nawet, jeżeli komuś się uda i ma w tym czasie urlop, bo nic mu nie przydzielono i ma bogatego partnera (albo sam harował od rana do wieczora), więc nie musi dorabiać, to...
Zastanów się, Kolego z Biura, czy rzeczywiście Twoje pięć tygodni (i dzień) urlopu, który możesz wziąć o dowolnej porze roku, to jest tak znacząco mniej?
3. Nauczyciele uczą starymi, nudnymi metodami. Uczą tak, jak mogą w warunkach konsekwentnie niedofinansowywanej oświaty. Bo materiały dydaktyczne kosztują, a wielu szkół nie stać na wydatki poza tablicą, kredą / pisakiem i komputerem, który wstydzi się swojej mocy przed przeciętną komórką. Spora część nauczycieli wydaje prywatną kasę na gadżety ubarwiające lekcje i zwiększające motywację uczniów. Nie wspominając o ustawicznym dokształcaniu, za które też nierzadko sami płacą. Szkoda, że o tym jakoś się nie mówi.
4. Nauczyciele są wredni. Niektórzy są. A niektórzy nie. Tak samo, jak strażacy, urzędnicy i pracownicy banków. Tak samo, jak inni ludzie.
Jednak... charakter pracy nauczyciela z jednej strony wymaga anielskiej cierpliwości i wysokich umiejętności interpersonalnych, a z drugiej bombarduje go - często alarmową ilością - stresogennych bodźców, powodujących frustrację. Tę ostatnią można sobie radosnie potłumić tylko przez jakiś czas. Ale jeżeli jej w końcu nie odreagujemy - spowoduje złe skutki zarówno dla uczniów, jak i samego nauczyciela. Może stąd ta Niesamowita Ilość Wolnego? Może jest to konieczne dla zachowania higieny psychicznej?
W tym temacie jeszcze anegdota z życia. Otóż mój korpo-kolega, wykształcony trzydziestoparolatek, niewykazujący zaburzeń intelektualnych, ojciec dzieciaka w wieku szkolnym, poczęstował mnie ostatnio następującym stwierdzeniem:
- Ale, wiesz, te nauczycielki, co są starymi pannami, to one są strasznie wredne!
Niestety, mówił serio. Dwudziesty pierwszy wiek. Europa środkowa... (zupełnie jak ten palec... też środkowy).
5. Jak im się nie podoba niska pensja, to nich sobie poszukają innej pracy. Ciekawe, czy Wujek Dobra Rada, który występuje pod wieloma postaciami głoszącymi ten pogląd (ostatnio napotkany jako facebookowy troll, na co dzień będący urzędnikiem szczebla wojewódzkiego) zdaje sobie sprawę z tego, że część z nas tak właśnie zrobiła. I to nie dlatego, że marzyliśmy o kokosach, tylko dlatego, że czasami potrzebujemy opłacić rachunki, coś na siebie założyć i wykształcić nasze dzieci. (Tak, też je miewamy).
Jest nas coraz więcej. Lubimy / lubiliśmy pracę z dzieciakami i młodzieżą. Mamy / mieliśmy swoje sukcesy (Proszę pani, kumam!! / Proszę pana, zdałam!!), ale musimy ratować siebie i nasze potomstwo. Albo po prostu mamy dość codziennej "ośmiogodzinnej" (od ósmej rano do ósmej wieczór) orki i chcemy JEDNEGO etatu, naprawdę ośmiogodzinnego, za który zapłacą nam - dla odmiany - uczciwie.
Kto zostanie w szkole, kiedy ostatni zapaleńcy przejdą na emerytury lub odejdą do korpo-świata? Bo Młodzi raczej nie palą się do pracy, która spowoduje konieczność dożywotniego mieszkania z rodzicami...
A u nas: edukacja leci na łeb, drzewa wycinamy masowo, a gdyby w Polsce rósł ryż, Władza z pewnością uznałaby, że pola pod jego hodowlę należy posypać piaskiem. Co z tego, że na suchym nie urośnie? Ale MOGĄ...
Wracając do meritum: edukacyjne reformy dotyczyły zarówno struktury systemu oświaty, jak i form sprawdzania wiedzy, a także programu nauczania poszczególnych przedmiotów. Szlachetne i wzniosłe w założeniach, w praktyce oznaczały zwykle kosmiczny bałagan ze względu na brak odpowiedniego przygotowania, że o drenowaniu budżetu państwa nie wspomnę. Kiedy już kurz po wprowadzeniu Nowego Wspaniałego Rozwiązania opadał, można było wziąć się do pracy po to, by kilka lat później kolejny Geniusz z Ministerstwa wymyślił Jeszcze Nowsze i Wspanialsze Rozwiązanie.... nierzadko przypominające wersję sprzed poprzedniego Nowego Wspaniałego Rozwiązania. I cała zabawa zaczynała się od nowa. Z drenowaniem na czele. Nic dziwnego, że na uczciwe pensje dla tych, których polityczne gierki dotykały bezpośrednio, nie starczało.
Efekt - przeciążenie materiału. Ludzkiego. Każdy zdrowo myślący człowiek rozumie, że gdy przedszkolak buduje wieżę z klocków, a ktoś mu ja zburzy, to mały będzie zły. Gdy do tego dodamy fakt, że wieży nie burzy inny dzieciak, tylko pani przedszkolanka (bo uważa, że ta wieża jest słaba, chociaż pięć minut temu sama kazała taką budować), mamy już zaczątek niezłej perwersji. Kiedy przyjrzymy się problemowi dokładniej i zrozumiemy, że to już kolejna zburzona przez panią wieża, którą malec za każdym razem odbudowuje ściśle według otrzymanych instrukcji, mamy ochotę na kroki bardziej radykalne - na przykład usunięcie pseudo-przedszkolanki z przedszkola. A kiedy zorientujemy się, że to problem całej instytucji, a ten dzieciak od wieży z założenia dostaje mniej obiadu i nigdy nie ma dla niego podwieczorku...? I nikt z tym nic nie robi..? Czy naprawdę będziemy się dziwili, że przedszkolak ma dość i będzie starał się jakoś zaprotestować?
Sytuacja absurdalna, prawda? To dlaczego tak nas dziwi, że nauczyciele, którym wyssane z ministerialnych palców reformy regularnie niszczą warsztat pracy, którzy nie są w stanie utrzymać się z podstawowej pensji bez pomocy rodziców / małżonka z niebudżetową posadą / "obrabiania" kilku etatów / udzielania korepetycji do późnego wieczora/ sprzedawaniu własnych rękodzieł / hodowli drobiu, itp. w końcu żądają godnego traktowania?
Tylko... czy na pewno nas to dziwi? Jak dotąd nie spotkałam - czy to w realu, czy w świecie wirtualnym - żadnego inteligentnego człowieka, który miałby problem z szykującym się strajkiem anno domini 2019. Z wielu ust płyną wyrazy zrozumienia i wsparcia. Niestety, są też tacy, którzy zapomnieli o tym, że wolno im czasami pomyśleć samodzielnie i powtarzają w kółko dawno obalone mity. Niestety, mity te są ulubioną zabawką Rządzących. Odkurzają je regularnie... bo MOGĄ . Jest ich sporo ale - żeby nie zanudzić, a i nie nakręcać się niepotrzebnie - odniosę się tu tylko do pięciu najpowszechniejszych.
1. Jaka "godzinówka", taka praca. Serio, nie sądziłam, że będę musiała to jeszcze komukolwiek tłumaczyć dopóki nie zobaczyłam komentarza na fb o "rzekomej" pracy nauczycieli poza pensum. "Rzekomej". Bo klasówki sprawdzają się same, lekcje przygotowują się analogicznie, wywiadówki i rady pedagogiczne przeprowadzają na zmianę krasnoludki, roboty i Królewna Śnieżka, tak samo zresztą, jak wycieczki, egzaminy, indywidualne rozmowy z rodzicami, dyskoteki szkolne oraz... całą resztę zwykłych nauczycielskich czynności, o których nie mają pojęcia ci, którzy widywali nauczycieli przy tablicy i myślą, że to początek i koniec ich pracy. Brawo! Czyli chirurg pracuje tylko wtedy, gdy operuje, a policjant tylko, gdy łapie mordercę, czy inną społeczną gnidę? A minister? Tylko wtedy, gdy mówi do kamery?
A nauczyciel i tak musi zazwyczaj kombinować, gdzie w to wszystko upchnąć dodatkową pracę, bo - jak już wspomniałam - ciężko utrzymać się z jednej.
2. Nauczyciele mają tyyyyle wolnego. Czyli wakacje, część których przeznaczają na prace administracyjne, przeprowadzanie egzaminów, itp. A te "wolne tygodnie" nierzadko spędzają na koloniach / obozach / kursach wakacyjnych, żeby dorobić do pensji. Czyli ferie, podczas których często dyżurują w szkołach, prowadząc zajęcia dla dzieci / świetlicę, wyjazdy typu łyżwy-kino-makdonaldsy. A nawet, jeżeli komuś się uda i ma w tym czasie urlop, bo nic mu nie przydzielono i ma bogatego partnera (albo sam harował od rana do wieczora), więc nie musi dorabiać, to...
Zastanów się, Kolego z Biura, czy rzeczywiście Twoje pięć tygodni (i dzień) urlopu, który możesz wziąć o dowolnej porze roku, to jest tak znacząco mniej?
3. Nauczyciele uczą starymi, nudnymi metodami. Uczą tak, jak mogą w warunkach konsekwentnie niedofinansowywanej oświaty. Bo materiały dydaktyczne kosztują, a wielu szkół nie stać na wydatki poza tablicą, kredą / pisakiem i komputerem, który wstydzi się swojej mocy przed przeciętną komórką. Spora część nauczycieli wydaje prywatną kasę na gadżety ubarwiające lekcje i zwiększające motywację uczniów. Nie wspominając o ustawicznym dokształcaniu, za które też nierzadko sami płacą. Szkoda, że o tym jakoś się nie mówi.
4. Nauczyciele są wredni. Niektórzy są. A niektórzy nie. Tak samo, jak strażacy, urzędnicy i pracownicy banków. Tak samo, jak inni ludzie.
Jednak... charakter pracy nauczyciela z jednej strony wymaga anielskiej cierpliwości i wysokich umiejętności interpersonalnych, a z drugiej bombarduje go - często alarmową ilością - stresogennych bodźców, powodujących frustrację. Tę ostatnią można sobie radosnie potłumić tylko przez jakiś czas. Ale jeżeli jej w końcu nie odreagujemy - spowoduje złe skutki zarówno dla uczniów, jak i samego nauczyciela. Może stąd ta Niesamowita Ilość Wolnego? Może jest to konieczne dla zachowania higieny psychicznej?
W tym temacie jeszcze anegdota z życia. Otóż mój korpo-kolega, wykształcony trzydziestoparolatek, niewykazujący zaburzeń intelektualnych, ojciec dzieciaka w wieku szkolnym, poczęstował mnie ostatnio następującym stwierdzeniem:
- Ale, wiesz, te nauczycielki, co są starymi pannami, to one są strasznie wredne!
Niestety, mówił serio. Dwudziesty pierwszy wiek. Europa środkowa... (zupełnie jak ten palec... też środkowy).
5. Jak im się nie podoba niska pensja, to nich sobie poszukają innej pracy. Ciekawe, czy Wujek Dobra Rada, który występuje pod wieloma postaciami głoszącymi ten pogląd (ostatnio napotkany jako facebookowy troll, na co dzień będący urzędnikiem szczebla wojewódzkiego) zdaje sobie sprawę z tego, że część z nas tak właśnie zrobiła. I to nie dlatego, że marzyliśmy o kokosach, tylko dlatego, że czasami potrzebujemy opłacić rachunki, coś na siebie założyć i wykształcić nasze dzieci. (Tak, też je miewamy).
Jest nas coraz więcej. Lubimy / lubiliśmy pracę z dzieciakami i młodzieżą. Mamy / mieliśmy swoje sukcesy (Proszę pani, kumam!! / Proszę pana, zdałam!!), ale musimy ratować siebie i nasze potomstwo. Albo po prostu mamy dość codziennej "ośmiogodzinnej" (od ósmej rano do ósmej wieczór) orki i chcemy JEDNEGO etatu, naprawdę ośmiogodzinnego, za który zapłacą nam - dla odmiany - uczciwie.
Kto zostanie w szkole, kiedy ostatni zapaleńcy przejdą na emerytury lub odejdą do korpo-świata? Bo Młodzi raczej nie palą się do pracy, która spowoduje konieczność dożywotniego mieszkania z rodzicami...
* * *
W całej tej sytuacji naprawdę żal mi rodziców dzieci zbyt małych, by mogły zostać same w domu, jeżeli strajk się rozpocznie. Żal mi też dyrektorów szkół, na których barkach będzie spoczywała odpowiedzialność za zapewnienie tym dzieciom opieki. Mam nadzieję i wierzę w rozsądne i bezpieczne rozwiązanie kwestii opiekuńczej. Niestety, nie mam podobnie optymistycznego podejścia do postawy przedstawicieli Władzy, którzy wprawdzie nadal mają czas na reakcję, ale czy będą w stanie porzucić swoje ulubione towarzystwo: ignorancję i arogancję? Obym się myliła.
I chociaż nie uczę już w szkole, w pewnym sensie jestem i zawsze będę nauczycielką (choć za korporacyjnym biurkiem). W związku z tym mam ochotę powtórzyć za Panią JB, która płakała nad naszymi odroczonymi maturami:
Wybaczcie nam! Naprawdę nie mamy wyjścia. Zrozumcie nas.
Zrozumcie, że ten strajk, to nie walka o 1000 złotych. To walka o przyszłość edukacji w tym kraju. A jaka może być przyszłość jeżeli tym, którzy ją krzewią, od lat próbuje się odebrać godność?
Drodzy Rządzący (żeby nie było, że jestem stronnicza - dotyczy to przedstawicieli wszystkich partii), nikt od Was nie wymaga cudów. Po prostu pozwólcie nauczycielom wykonywać ich pracę. Za normalne pieniądze. A jeżeli ktoś z Was znowu poczuje nieodpartą chęć do zreformowania czegoś, to może zacząć od własnego sposobu myślenia. Jak na razie bowiem jest kiepsko.
"Jeśli chcesz stworzyć coś na rok, zasadź ryż. Jeśli chcesz stworzyć coś na 10 lat, zasadź drzewo. Jeśli chcesz stworzyć coś na 100 lat, edukuj dzieci"
(Konfucjusz)
A u nas: edukacja leci na łeb, drzewa wycinamy masowo, a gdyby w Polsce rósł ryż, Władza z pewnością uznałaby, że pola pod jego hodowlę należy posypać piaskiem. Co z tego, że na suchym nie urośnie? Ale MOGĄ...
Cytując klasyka: "sad but true" :(.
OdpowiedzUsuńAdela