(źródło: Filmweb)
(tekst archiwalny z 23.10.2016)
Niesamowite: ponad dwieście osób wychodzi z kina, a ciszę zakłócają tylko pojedyncze szepty i szelest zakładanych okryć. Zjawisko samo w sobie nie jest typowe, a jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że publiczność stanowią w większości uczniowie szkoły średniej, to już zupełna ciekawostka. Jak mocny musiał być film, który odebrał im mowę?
Każdy zatopiony we własnych myślach. Gdzieniegdzie tylko krzyżują się spojrzenia i zaraz uciekają od siebie – jakby zażenowane tym faktem, jakby wystraszone, że ktoś przez oczy wniknie w psychikę, w której kłębią się uczucia jeszcze nie do końca zdefiniowane, jeszcze niezupełnie uświadomione, ale tak silne, że nie wiadomo, jak sobie z nimi poradzić. Już na ulicy widzę, jak dziewczyna wtula się w ramiona swojego chłopaka. Bez słowa. Jakby chciała się schować przed tym, co właśnie zobaczyła.
A zobaczyła, jak słowo stało się ciałem – jak cyfry znane ze statystyk w podręczniku historii czy notce na Wikipedii mówią, kochają, nienawidzą, krzyczą, krwawią, umierają…
Wołyń Smarzowskiego – dogłębne studium okrucieństwa, odczłowieczenia i strachu. Jasny obraz tego, do czego prowadzi budowanie „swojego” na pogardzie i nienawiści do „obcych”, do czego może doprowadzić pranie mózgu bazujące na podstawowych emocjach. A z drugiej strony – opowieść o heroicznej próbie zachowania ludzkiej godności i zdrowego rozsądku w zdehumanizowanym piekle. I hołd oddany pamięci tych, o których nie wolno było pamiętać przez tak wiele lat.
Kiedy jako mała dziewczynka czegoś się wystraszyłam, Marianna drwiła, Mama przytulała, a Ojciec brał wyjącą i wijącą się smarkulę za rękę i – mimo protestów – prowadził do zakazanego miejsca. „Zobacz, nie ma się czego bać” – słyszałam, gdy Strasznym Duchem okazywał się cień gałęzi drzewa na ścianie pokoju, a Starym Trupem W Piwnicy – rura kanalizacyjna czymś owinięta (w nieznanym mi do dziś celu). Niestety, Wołyń, to nie cień na ścianie ani owinięta gałganem rura w piwnicy. To obraz zła w czystej postaci. Bezkompromisowy i bez znieczulenia. Prawdziwy. Jest się czego bać.
Nie wejdę do ciemnej sali ponownie, jeżeli będą wyświetlać ten sam film – raz wystarczy. Ale… było warto.
Komentarze
Prześlij komentarz