# WspieramNauczycieli

Dwa tygodnie temu pisałam o zbliżającym się strajku zakładając, że będzie to jedyny tekst na ten temat. Mam jednak kilka słów do dodania - bardzo osobiście, z perspektywy człowieka, który jadał zarówno z belferskiego, jak i korporacyjnego pieca. Nie zamierzam się tu wdawać w spory polityczne: sprawa już dawno wymknęła się podziałom, które nasi Władcy usiłują starannie pielęgnować. Problem dotyczy wszystkich tych, którzy nie zgadzają się na obecny kształt polskiego systemu edukacji: od cyklicznych reform, deform i innych wypadków losowych począwszy, a na pieniądzach skończywszy.

"On Saint Patrick Day everybody is Irish"*) - mawia się 17 marca w środowiskach, gdzie Irlandia jest w jakiś sposób obecna. Świętuje każdy, kto chce, niezależnie od narodowości. Cóż... dla niektórych to pewnie pretekst, by napić się piwa, ale idea jest - jak dla mnie - świetna, jak wszystko, co jednoczy, a nie dzieli. I tak właśnie chciałabym, żeby wyglądał jutrzejszy dzień, skoro już musi dojść do działań kategorycznych: 8 kwietnia 2019 roku wszyscy moglibyśmy "stać się nauczycielami" - spróbować wyobrazić sobie codzienność człowieka, którego niejednokrotnie traktujemy z mieszaniną lekkiej pogardy i sporego krytycyzmu. A jeżeli nie jesteśmy w stanie sobie tego wyobrazić - przynajmniej powstrzymajmy się od opluwania czegoś, o czym nie mamy pojęcia.

Jestem w stanie zrozumieć - chociaż oczywiście nie popieram - "logikę" tych, którzy hejtują środowisko nauczycielskie tekstami typu "W dópah im sie popszewracało!" Miał taki typ przez całe szkolne życie pod górkę, pewnie niejeden raz zebrał od nauczyciela-frustrata co najmniej ironiczną gadkę, w porywach do solidnej operetki, więc uraza została i teraz się objawia. Najwięcej głupot, kompletnie niespójnych z rzeczywistością, na temat pracy nauczycieli słyszę i widzę ze strony uczniów, którym zwykle do szkoły było nie po drodze, a jeżeli już tam trafili, byli oburzeni, że wymaga się od nich minimum... z minimum. Skąd wiem? Bo część z tych, którzy teraz wymądrzają się na fb sama uczyłam... a przynajmniej usiłowałam. Z drugiej strony - trafiłam ostatnio na kuriozum w postaci wybluzganego... aktu solidarności z nauczycielami. Kontrast pomiędzy kwiecistym językiem młodego ojca rodziny, a jego żarliwym poparciem dla ludzi, którzy pewnie jakoś mu młode życie "utrudniali" był powalający!

Nie do końca jestem jednak w stanie zrozumieć tych nauczycieli, którzy nie strajkują lub "dyplomatycznie" uciekają na różne L4, czy urlopy. Ponieważ nie jestem w stanie zrozumieć - nie mogę też potępić. Może mają rygorystycznego dyrektora, który ich podstępem i szantażem zmusza do wykonywania pracy? Może boją się, że ich budżet domowy nie udźwignie ciężaru strajku? Nie wiem. Nie rozumiem. A skoro nie rozumiem - nie wypowiadam się i zostawiam, jak jest.


Zdecydowanie jednak potępiam cwaniactwo przejawiające się tym, że ktoś inny nadstawia głowę, gdy jest ryzykownie, ale ja korzyści chętnie przyjmę. Znam gościa, który otwarcie mówi, że strajkować nie będzie, bo ma to w d**** - żyje nieźle z korepetycji, a w ogóle, to Bóg-Honor-Ojczyzna! Sama, zanim jeszcze formalnie założyłam z Hanią Szkołę Języków, udzielałam prywatnych lekcji... "prywatnie". I doskonale rozumiem, że doraźne korepetycje nie wystarczają w naszych warunkach na opłatę ZUS-u, nawet tylko tego zdrowotnego, stąd szeroka szara strefa. Nie gorszy mnie to w żaden sposób, nie wchodzę nikomu do fiskalnej kieszeni. Ale w ustach człowieka, który Honorowo nie płaci podatków Ukochanej Ojczyźnie - w odróżnieniu od innych durniów - i jeszcze nazywa się kapitalistą? Bóg niech ma go w opiece, jeżeli spróbuje mnie "przekonywać" do swoich racji. Jedynym - pierwszym i ostatnim argumentem - jaki widzę u niego i jego pobratymców jest Jego Własne Ego, każące patrzeć na idealistów-naiwniaków z góry. Bo oczywiście przyjdzie do pracy i - ze względu na brak uczniów - będzie radośnie się obijał, albo wymiksuje się z imprezy "po angielsku". A jeżeli uda się nauczycielom uzyskać podwyżkę, uzna, że przecież mu się należy!

Ktoś może stwierdzić, ze nie powinnam się wypowiadać, skoro nie jestem nauczycielką. Błąd w założeniach. Jestem nauczycielką. Zawsze będę. Prawdopodobnie taka już się urodziłam (w mojej rodzinie wiele wskazuje, że jest to wada genetyczna). Fakt, że nie pracuję w zawodzie niczego nie zmienia - jest prostą konsekwencją tego, że nasz budżet nie zdzierżyłby przeprowadzki do Stolicy Regionu i wynajęcia tam mieszkania w momencie, gdy Jednorodzony postanowił zostać uczniem Ambitnego Liceum.  A to akurat popieram i pielęgnuję. Pracując od lat na dwa etaty, zaczęłam też odczuwać pierwsze, nieśmiałe symptomy wypalenia zawodowego. Nie chciałabym za nic, żeby ich konsekwencje ponieśli moi przyszli uczniowie. I co z tego, że należałby mi się urlop dla poratowania zdrowia? I tak nie mogłabym z niego skorzystać, gdyż z czystej pensji nie miałabym szans nas utrzymać nawet w naszym miasteczku S.

Jestem nauczycielką. Znam tę robotę od podszewki. Wiem też, jak wyglądało korpo-życie w latach dziewięćdziesiątych i jak wygląda ono teraz, dwadzieścia lat później. I - mimo, że praca w biurze rzadko jest usłana różami (chyba, że mowa o tej kolczastej części, co czasem się zdarza) - nie możemy porównywać godziny spędzonej za biurkiem do tej spędzonej przy tablicy, po której następuje "przerwa"- nierzadko spędzona w hałaśliwym towarzystwie tych, którzy muszą "odpuścić parę" przed kolejnymi czterdziestoma pięcioma minutami w ławce i za których się odpowiada. Tak, za to, że nie upilnowałam Jasia, który potrącił Stasia tak, że ten spadł ze schodów i wybił mleczaka (Boże! dzięki, że to mleczak!) to ja ponoszę konsekwencje. Za to że Sebuś naćpał się w przyszkolnym parku w czasie lekcji... Teoretycznie nie ponoszę, o ile "ma nieobecność", ale rodzice często przychodzą z pretensjami, że to taki dobry dzieciak, przecież poszedł do rano szkoły a my go tu nie pilnujemy...

Ogarnąć bandę Młokosów? Łatwe? Kto ma wątpliwości, niech sam spróbuje. Szczególnie polecam tym, którzy otwarcie na zebraniach przyznają, że "oni sobie z tym dzieckiem już nie radzą!". Jednym. Własnym. Znanym od zarodka. A my mamy sobie radzić. Bo tak. Przecież to proste!

Oczywiście istnieją ludzie, którzy zaharowują się po dziesięć godzin w biurach, rezygnując z lunchów a wizyty w toalecie uznając za luksus (znam takich) i tacy, którzy notorycznie spędzają radosne lekcje siedząc na tyłku i opowiadając bajki niezwiązane nawet luźno z nauczanym przedmiotem (takich też znam). Wtedy też nie można porównać godziny pracy takiego korpoholika z tym "nauczycielem". Ale w standardowych warunkach, przy uczciwym zaangażowaniu, nie fair jest liczyć czas "przytablicowy" czas pracy na równi z "zabiurkowym".

W sumie chyba niezłym pomysłem byłoby formalne wprowadzenie ośmiogodzinnego dnia pracy w szkole (obecnie i tak  de facto mniej nie wynosi), gdzie około połowy czasu zajmowałyby lekcje, a drugą część pozostałe czynności: konsultacje z uczniami, rodzicami i innymi nauczycielami, przygotowanie zajęć, sprawdzanie prac uczniowskich, zebrania, rady pedagogiczne, itd. Dodatkowe godziny, spędzane w roli opiekunów na wycieczkach, dyskotekach i innych imprezach byłyby dodatkowo płatne - jak każde firmowe nadgodziny. A pensja nauczyciela stażysty wynosiłaby tyle, co pensja każdego innego magistra zaraz po studiach, wykonującego odpowiedzialną pracę - co najmniej 3.000,00 netto. Kolejne stopnie awansu zawodowego wiązałyby się z ODCZUWALNYM i GODNYM wzrostem wynagrodzenia. Science-fiction, prawda? W sumie... czysta fiction.

A dlaczego? Dlatego, że nadal mentalnie tkwimy w dziewiętnastym wieku, gdzie ideałem nauczyciela była Stanisława Bozowska. Nauczyciel ma OBOWIĄZEK i ma go wykonywać z POŚWIĘCENIEM, ignorując takie drobiazgi, jak jedzenie, czy ubranie. W końcu ten zawód, to powołanie. Można tak go nazwać - sama odczuwam tego skutki osobiste (woła, a ja nie mogę odpowiedzieć 😉 ). Tyle tylko, że za to POŚWIĘCENIE, należy się... głównie szmacenie. Bo jakoś tak jest, że każdy szanuje Pana Prezesa Co Jeździ Taaaaką Furą i Pana Polityka Co Ma Władzę i - co za tym idzie - wożą go Taaaką Furą. A tych, co nie jeżdżą Taaaką Furą już się nie szanuje, bo to jacyś pogubieni, naiwni ludzie są! A w dodatku, każdy, kto tylko MYŚLI, że ma pojęcie o tym, czym jest proces dydaktyczny, czy wychowawczy, daje sobie prawo do pouczania, łajania i wymądrzania się na wspomniane tematy, a nauczyciel... słucha z pokorą. Bo jak - nie daj Panie - zacznie dyskusję, to rodzic poskarży dyrektorowi, a może nawet dziecko do innej szkoły zabierze!

Kształcenie, edukacja, to kwestia dotycząca nas wszystkich: na pewnym etapie życia każdy (a niektórzy - będąc rodzicami - kilkakrotnie) styka się z systemem, który w założeniach ma człowiekowi zapewnić optymalne dla danej jednostki warunki życia. Nie tylko zarobkowania (choć to też, o ile nie przede wszystkim) ale również rozumienia otaczającego świata. Czy jednak zapewnia? O roli budowy pantofelka, czy Trenów Kochanowskiego w dorosłym życiu drobnego przedsiębiorcy z miasteczka X nie chcę się tu rozwodzić - to temat na szeroką debatę. Publiczną. Fakt, że zarówno nauczane treści w ramach poszczególnych przedmiotów, jak i sposób ich nauczania należy regularnie weryfikować - nie ulega wątpliwości. Wszak nauka nieustannie się rozwija, a za nią powinna podążać edukacja. Tyle, że nie w rewolucyjny sposób, regularnie rujnujący podstawy systemu zbudowane ciężką pracą tych, których radośnie obwiniamy, jeżeli coś nie działa (a działać w warunkach permanentnego chaosu po prosu nie może!), tylko płynnie - na drodze ewolucji - zastępując  treści i metody, których czas już minął - tymi nowocześniejszymi, bardziej przystającymi do kolejnych współczesności.

Bo to nie jest tak, że nauczyciele nie chcą się dokształcać. Oni... My po prostu nie mamy ochoty dłużej ponosić konsekwencji - czasowych, finansowych i niejednokrotnie zdrowotnych - nieprzemyślanych ruchów kolejnych Możnych, które w żaden sposób nie poprawiają kondycji polskiego szkolnictwa, a tylko zagęszczają chaos i - w konsekwencji - rodzą zniechęcenie i bunt.

Z całego apolitycznego serca Niebieski Ogórek jest z Wami, Nauczyciele. Trzymajcie się i nie dajcie sprowadzić do poziomu dyskusji rozmaitych "mędrków".

Niech Moc będzie z Wami!!!




*)W dniu Świętego Patryka każdy jest Irlandczykiem

Komentarze