Ramię w ramię z wilkiem

Obraz Sarah Richter z Pixabay
- Maja, czy ty jesteś szczęśliwa? 
- To zależy. Na pewno znacznie szczęśliwsza, niż pięć lat temu, kiedy byłam jeszcze uwikłana w tę całą historię z moim byłym. Sama wiesz - na pewno jeszcze pamiętasz, jak znalazłaś mnie zaryczaną w toalecie, a potem leczyłaś czekoladą. Dzięki ci za to!!
- Pamiętam. Dobrze, że już masz to za sobą. Ale teraz... jesteś szczęśliwa?
- W sumie tak. Mam fajną pracę, mieszkamy niedaleko centrum, jak na wielkomiejskie odległości... tak, czy inaczej, z Rynku do domu w trzydzieści-czterdzieści minut z buta dojdziesz; Franek chodzi do prestiżowego liceum... - wyliczałam.

- Maja, ale czy ty jesteś szczęśliwa?

Było to mniej więcej miesiąc temu. Danusia, z którą niejedną kawę z pokoju nauczycielskim wypiłam, odwiozła mnie właśnie - po spotkaniu z Dziewczynami - na pociąg do Stolicy Regionu, gdzie obecnie, wraz z Franciszkiem, mieszkamy. Stałyśmy na maleńkim peronie w moim ukochanym miasteczku S., o ciepłych uczuciach do którego przekonałam na dobre się dopiero z dystansu czterdziestu kilometrów, kiedy zaczęła zżerać mnie tęsknota. I - jak na ckliwą scenkę typu "jeleń na rykowisku" przystało - w tym momencie nadjechał pociąg. Zdążyłyśmy się jeszcze serdecznie uściskać, ale pytanie pozostało bez odpowiedzi.

Rozumiem, że Danusia nie pytała o chwilowe uczucia, miotające człowiekiem raz na emocjonalne wyżyny, raz w dolinę. Że chodziło jej o szczęście, jako dominujący stan umysłu. W tym ogólnym, szerszym ujęciu jestem człowiekiem szczęśliwym. Moje potrzeby są zaspokojone. Całą piramidę Maslova, włącznie z najwyższym trójkącikiem - potrzebą samorealizacji - mogę sobie odhaczyć. Co jednak sprawia, że jakoś tego nie czuję?

Niezgodność wyobrażeń z rzeczywistością zwykle boli: wywołuje bunt, złość, smutek. Mój europejski umysł, od dzieciństwa zasmarkanego uwarunkowany dualistycznie i oceniająco (dobro-zło, mądrość - głupota, piękno - brzydota, zwycięstwo - porażka), w dodatku intensywnie karmiony opowieściami o tym, jak to dobro i prawda zawsze zwyciężają, nie radzi sobie dobrze z otaczającą rzeczywistością. Buntuje się przeciwko niesprawiedliwości, krzywdzie, głupocie, chamstwu, czy cwaniactwu. Nie potrafi uwierzyć, że świat jest... jaki jest. Po prostu. Mamy to, co mamy i już. Co gorsza: tępy, ograniczony umysł, zamiast nauczyć się sprawnego funkcjonowania w takich, a nie innych warunkach, funduje ciału dolegliwości psychosomatyczne, buntując się i złoszcząc na to, na co wpływu nie ma.

Kiedy byłam mała, moją ulubioną bajką był Czerwony Kapturek. Naiwny blondas święcie wierzył, że jeżeli będzie dobrą dziewczynką, trzymającą się wyłącznie prostych ścieżek, to osiągnie cel. A cel był wszak zbożny: pomoc chorej Babci. Motywacja taka blondasowi zwanemu Majką była nieobca, gdyż jej własna Babcia, anioł i budda w ludzkiej skórze, zdrowiem końskim nie grzeszyła (choć można było stwierdzić wyłącznie na podstawie poszlak - Babcia Marysia była bowiem spokojnym, pogodnym i nienarzekającym typem). Fakt, że mała Maja nie musiała iść przez las, aby dotrzeć do Babci - wystarczyło zrobić półtora kroku przez przedpokój - nie miał wpływu na twarde przekonanie dotyczące prostych ścieżek, które pod czaszką pozostało na długo.

Kolejnym wnioskiem płynącym z ukochanej opowieści, który pozostał pod czaszką, była teza, że jeżeli nawet się zbłądzi (bo kwiatki, jagódki, czy inny leśny chłam skusi), że jeżeli nawet Zło człeka niewinnego i głupiego opęta (w tamtych czasach, chociaż w okolicach zagłębio-miedziowych blokowisk wilków nie spotykano, byłam przekonana, że to Najgorsze Zwierzę Świata i Gorszego Nie Ma), to i tak znajdzie się Szlachetny Myśliwy i głupiego blondasa przed konsekwencją własnej naiwności uratuje, a w promocji ocali i Babcię, gdyż cierpiała wyłącznie za niewinność własną i głupotę wnuczki. Czyli, uwierzyłam (i tak mi zostało!), że wszystko skończy się.... Jak? Dobrze!! Mądrze!!! Sprawiedliwie!!!! Hurrrraaaaa!!!!

Babciu, opowiedz jeszcze raz!

Babcia już nie opowie. Chroniąc wnuczkę przed złem świata, tak, jak wcześniej chroniła swoje dzieci i starsze wnuczęta, wyhodowała wczesny zawał. Mecz o tlen skończył się dla niej przegraną. I chociaż od trzydziestu trzech lat jest już Gdzieś Indziej, jej ogromne serce zostało z nami. Kiedy żyła, ulegała wprawdzie moim prośbom w sprawie powtarzania czerwono-kapturkowej historii, jednak w warunkach polowych wspierała mój zapał do chodzenia własnymi ścieżkami. Czy ścieżka ta biegła po murku, czy po krawężniku, niezależnie od tego, ile kosztowało ją wysiłku, by dogonić niepokornego chudzielca z nadwyżkami energii, zawsze asekurowała, nigdy nie zabraniała. My to się zawsze dogadamy! - słyszałam. Może to właśnie te wczesne doświadczenia sprawiły, że w końcu zaczęłam kwestionować ideę Jedynej Słusznej Prostej Ścieżki Przez Las.

I chociaż pozbyłam się większości mitów z dzieciństwa, choć nauczyłam się, że wilki, to wspaniałe zwierzęta a myśliwi, to... no cóż... (nie darzę tej grupy większym szacunkiem), nadal w mojej głowie tkwi naiwne przekonanie, że światem rządzą jakieś zasady, mające na celu ochronę słabszych przed silniejszymi w imię jakiejś wyższej sprawiedliwości. O sancta (serio? "sancta"?) simplicitas!!

Chyba pora (najwyższa!) rozprawić się i z tym ostatnim mitem. Bolesne doświadczenie mówi mi, że żadna zasada chroniąca słabszego nie istnieje. Fakt, że latami postępowało się zgodnie z prawem, poświęcało własne dobro w imię dobra innego (wówczas najbliższego) człowieka, może poskutkować... pogardą ze strony tegoż, poniżeniem, a - jeżeli próbujemy się bronić - agresją oraz fałszywymi oskarżeniami. Oszukiwać wolno - byleby się nie wydało. A nawet, jak się wyda, to tylko kwestia znalezienia odpowiedniego adwokata, który nam pomoże, podtapiając tym samym stronę przeciwną, ale to przecież nie ona mu płaci, prawda? I jeszcze jedno: kłamstwo nie ma krótkich nóg - przeciwnie, zwykle ma się dobrze i kwitnie, podczas, gdy w prawdę nikt nie wierzy, bo... zbyt nieprawdopodobna.

I jeszcze jedna kwestia, dość wyraźnie związana z powyższym: poczucie bezpieczeństwa. Człek uczy się, że będzie bezpieczny, jeżeli będzie miał akt małżeństwa, pracę na stałe i własny kąt (choćby na kredyt). Niestety, życie pokazuje, że żaden z tych elementów niczego nie gwarantuje: wiele związków, które latami kociołapiły, rozpada się po kilku miesiącach po ślubie, praca na stałe oznacza tylko tyle, że ma się miesiąc lub trzy na znalezienie nowej po tym, jak okazujemy się niepotrzebni, a rynek wtórny pełen jest nieruchomości obciążonych kredytem hipotecznym. Do tego dochodzi kwestia zdrowia, które też nie jest nam dane raz na zawsze. Jedyną formą poczucia bezpieczeństwa, jakie możemy zdobyć jest uświadomienie sobie, że nie ma absolutnie żadnych gwarancji na to, iż wielkie przysięgi i obietnice zostaną spełnione oraz że życie jako takie jest dość niebezpiecznym sportem.

Wobec tego wszystkiego, mamy do wyboru: albo wkurzać się na to, że Nie-Tak-Miało-Być i żyć w roli wiecznego frustrata, albo...

...oswoić wilka. Najpierw go znaleźć - zidentyfikować swoje najgłębsze lęki i zaakceptować ich istnienie. A potem: machnąć ręką na to co było, splunąć za siebie, można też rzucić przez zęby coś mocnego (mocniejszego, niż "motyla noga")  i iść dalej - tym razem już bez złudzeń, ramię w ramię z wilkiem, taką ścieżką, jak nam się najbardziej podoba, niezależnie od tego, czy jest prosta, czy kręta, czy też w ogóle jej nie ma i nasze stopy pieści mięciutki mech. Jeżeli wilk nam towarzyszy, a nie czai się w krzakach, nie ma czego się bać. Pewnego dnia i tak bajka się skończy. Dla mnie ważne jest, by wówczas moje serce zostało z tymi, którzy jeszcze będą błąkać się po lesie.

Danusiu - w odpowiedzi na Twoje pytanie: według mnie szczęście, to nie stan - to droga. Powoli, powoli przewracając się co chwilę, konsekwentnie się jej uczę. Wkrótce sama zobaczysz efekty 😊

P.S. Element patriotyzmu lokalnego z przymrużeniem oka: jeżeli ma się miękkie miedziane serce (które w dodatku jest doskonałym przewodnikiem dla emocji, nie tylko własnych), należy bezwzględnie zaopatrzyć się w twardą granitową d**ę wysokiej jakości. 😋






Komentarze