![]() |
Tak. Jest dokładnie tak, jak widać (chociaż to nie ja na zdjęciu): stoję w błocie, ale niekoniecznie mnie to załamuje. Tak. Ostatnie moje wpisy, to głównie marudzenie, ale od tego między innymi jest Ogórek: żeby się wywnętrznić i nie wyżywać (aż tak bardzo) na Bliskich Bliźnich. Tak. Dzisiaj - w ramach zadośćuczynienia za ostatnie gorzkie wpisy - będzie na przekór okolicznościom.
A okoliczności są takie, że jutro wracam do pracy po osiemnastodniowym urlopie. A że team nam słabnie liczbowo, zanosi się na niezłą orkę (od zyliona e-maili począwszy).
Jutro muszę wstać bladym świtem, żeby zdążyć na pociąg.
Nie byliśmy nigdzie "na wakacjach".
Czasami odbija mi się czkawką nieudane małżeństwo i jego dramatyczny koniec.
A okoliczności są takie, że jutro wracam do pracy po osiemnastodniowym urlopie. A że team nam słabnie liczbowo, zanosi się na niezłą orkę (od zyliona e-maili począwszy).
ALE
- Jestem wdzięczna, że mam pracę, która nas żywi, ubiera i jeszcze jakąś rozrywkę zapewnia.
- Cieszę się, że po czterdziestce udało mi się nauczyć zupełnie nowego zawodu.
- Jestem pozytywnie zaskoczona, że z moją nieuleczalnie niewyparzoną gębą jeszcze nikt mnie nie zwolnił.
Jutro muszę wstać bladym świtem, żeby zdążyć na pociąg.
ALE
- Mieszkam w miejscu, które wybrałam (a raczej to ono mnie wybrało, nie oglądając się na moje zdanie i przyciągnęło tęsknotą) na swój dom.
- Nie muszę jeździć samochodem - połączenie kolejowe jest bardzo dobre.
- Mam ponad godzinę dziennie na czytanie tego, na co akurat mam ochotę.
- Podsumowując: jest ekonomicznie, ekologicznie i bardzo przyjemnie.
Nie byliśmy nigdzie "na wakacjach".
ALE
- Lubimy z Franciszkiem być w domu we własnym (i nie tylko) towarzystwie, więc mogliśmy się w końcu tym stanem nacieszyć.
- Udało mi się spotkać z Przyjaciółmi (choć nie ze wszystkimi) i było z tego wiele radości*)
- Ci, z którymi nie udało się spotkać, nadal ze mną rozmawiają, więc jest nadzieja, że nadrobimy.
- Skończyłam zasadniczą część pewnego wieloletniego, prywatnego projektu związanego z pisaniem. Jupi!!
Moja sytuacja zawodowa jest raczej wszawa: będąc babą 40+ na stanowisku, z którego trzydziestolatkowie uciekają z krzykiem, gdyż nie spełnia ich ambicji można się poczuć, jak życiowa niedojda.
ALE
- Studiowałam totalnie to, co chciałam i jak chciałam. Czasami bardziej w akademiku, niż na uczelni, co nie znaczy, że się nie uczyłam: niejedna dyskusja z kumplami z filozofii rozwinęła mnie bardziej, niż nudny wykład. Wybierając kierunek edukacji nie oglądałam się (no, prawie) na możliwości zarobkowania i robienia wybujałej kariery. Nie zmuszałam się do uczenia rzeczy nielubianych, bo "zapewnią mi przyszłość". Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem - mam tylko jedno życie (przynajmniej to, które pamiętam), więc nie mogę porównać. Ale czasy studenckie wspominam cudnie!
- Przez wiele lat mojego życia zawodowego miałam szczęście robić to, co (jakkolwiek stereotypowo to brzmi) kocham i uwielbiam. I byłam za to sowicie wynagradzana. Niekoniecznie finansowo, ale na wszelkie pozostałe sposoby. A i z materią radziłam sobie nie najgorzej pracując dodatkowo. Ok, lekko nie było, ale nie każdy nauczyciel ma taką możliwość - nie każdy uczy tego, z czego Młokosy (i Starszaki) chcą "brać korki". Więc jestem wdzięczna, że mogłam.
- Kiedy uznałam, że pora zmienić zawód, udało mi się znaleźć pracę, mimo, że teoretycznie byłam skazana na demograficzną porażkę. Przydała się parszywa korporacyjna przeszłość z początkowych lat pracy i znajomość angielskiego. Zakładam, że miałam też masę szczęścia związanego z faktem, iż ostatnio pracodawcy (rzekomo) szukają pracowników.
Czasami odbija mi się czkawką nieudane małżeństwo i jego dramatyczny koniec.
ALE
- Wiele się nauczyłam - przede wszystkim o pokładach siły, o jakie się nie podejrzewałam.
- Gdy było bardzo ciężko - przekonałam się, jakich wspaniałych ludzi mam wokół siebie.
- A przede wszystkim - jest Franek. Bez niego świat byłby znacznie gorszym miejscem.
Jestem wdzięczna za wiele więcej. A ponieważ nie zamierzam dziś pisać epopei, ograniczę się do najważniejszych:
- O Franku już pisałam. Ale za Niego jestem wdzięczna wielokrotnie: za jego zdrowie, inteligencję i dobroć.
- Za moich Rodziców: za ich nieustanną żywotność, (wpędzającą mnie w kompleksy) kondycję i za to, że - zaryzykuję mocne stwierdzenie - nas kochają i nieustannie dają nam to odczuć.
- Za to, że zdążyłam poznać moją Babcię - wielkiego (sic!) siwowłosego Anioła, który nadal czasami do mnie godo.
- Za Adelę. Za Przyjaciół, którzy na pewno będą wiedzieli, że to o Nich... O Was. Jesteście wspaniałe i wspaniali! Dziękuję!
- Za cudowne dzieci naszych Przyjaciół.
- Za Kolegów i Koleżanki.
- Za Znajomych bliższych i dalszych.
- Za byłych Uczniów i ich Rodziców.
- Za to, że nie mogę spokojnie wyjść na zakupy, bo na pewno kogoś znajomego spotkam i będzie uroczo.
- Za nasze kochane Sierściuchy, które są chodzącą miłością i ufnością. Bądźcie jak najdłużej z nami
- Za muzykę.
- Za książki, za filmy, za seriale.
- Za współczesną technologię, która zbliża ludzi niezależnie od fizycznych kilometrów między nimi i która pozwala mi publikować to, co tu wypisuję.
- I za moje zdrowie - fizyczne i mentalne - które pozwala cieszyć się tym wszystkim, o czym dziś napisałam i nie tylko.
Że co? Że jestem uśmiechnięta, jak prosię w deszcz? Pewnie tak. Ale mnie to nie przeszkadza, a jeżeli ktoś nie może patrzeć - niech odwróci wzrok.
_______
*) Prawie, jak w przypadku Monty Pythona i Świętego Graala, tylko bez elementów kanibalizmu.
Komentarze
Prześlij komentarz