![]() | ||
Obraz Fabio Brocceri z Pixabay |
Nie - wbrew skojarzeniom, jakie może wywoływać tytuł - dziś nie będzie o polityce. Dziś będzie, jak z winem w Kanie Galilejskiej: najszlachetniejsze na koniec. Ale zanim zaBrylluję, pozwolę sobie na parę prywatnych odniesień do mitu, który prześladuje mnie ostatnio bezlitośnie. Czyli na początek podam nieco swojskiej siary, patykiem na dodatek pisanej.
Ale po kolei. Skąd ten Ikar nagle się do mnie przyczepił? Ano stąd, że sama wielokrotnie w życiu zachowywałam się, jak tamten idiota. Zdrowy rozsądek swoje, okoliczności swoje (czyli to samo mniej-więcej, co zdrowy rozsądek) ale Majka - Ikarzyca wie swoje i daje w palnik: wyżej, mocniej, goręcej...
OJ!
Wprawdzie moje upadki kończą się nieco mniej drastycznie, niż tego mitycznego synka niepokornego, ale za każdym razem zad boli i coraz trudniej się poskładać. Pewnego dnia chyba po prostu zrezygnuję ze zbierania obolałych kości i zostanę, jak wylądowałam: twarzą do ziemi, tyłkiem do świata oraz wszelkiego światła i niech się dzieje, co chce!Ale zanim to nastąpi, moje belferskie usposobienie wlecze mnie w stronę dzielenia się własnymi doświadczeniami z innymi, coby podobnych błędów unikali. A przynajmniej przygotowali się na różne scenariusze, a nie lecieli, jak ta ćma, czy inny mit-man, na zatracenie.
Ostatnio wymyśliłam Nowe Życie w Stolicy Regionu z gruntownym przeoraniem życia zawodowego w roli głównej. Fakt - istnieją okoliczności łagodzące w postaci Ambitnego Liceum, które mój Potomek wybrał na swoją Alma Mater oraz moja kwocza natura wołająca wielkim głosem, że dojeżdżający uczeń, to uczeń chory, słabowity, zmarznięty i ogólne nieszczęście. Ale - nie oszukujmy się - po czaszce dzwoniły mi echa wszechobecnego kołczowskiego nawoływania, że strefę komfortu trza opuścić, że człek stojący w miejscu de facto się cofa, że rozwój, to święty obowiązek jednostki świadomej i niezależnej... i takie tam. W sumie, jak nie przepadam za kołczami, tak uznałam ich racje, dodałam do tego czynnik 40+ (choć litościwi utrzymują, że z tyłu nadal liceum) i wyszło mi z tego równania: teraz albo nigdy! Leć, Pawłowska!!
No i poleciałam.
Wylądowałam zaskakująco miękko i bezpiecznie, w miejscu pełnym pięknych, młody ludzi, przepisowo ostrzyżonych, regulaminowo ubranych, regularnie uprawiających sporty wszelakie, dążących do samorozwoju, pełnych chęci pomocy różnym takim, którym coś poszło nie tak... Jak to określił mój Kolega z Zespołu: nasz team jest wyjątkowy - wszyscy tu się lubimy i szanujemy. Nauczyłam się nowych umiejętności. Pracuję w dobrych warunkach socjalnych i za przyzwoite pieniądze.
Wylądowałam pięknie. Tyle, że w nieswoim śnie.
W uniwersum tym pozornie obowiązują te same zasady, co w znanym mi świecie. Jednak już sam lot odbywał się z turbulencjami pod hasłem: Czy różnica wieku nie będzie stanowiła dla pani trudności w przyszłej pracy w Młodymdynamicznymzespole? (powtórzonymi przez dokładnie każdą osobę przeprowadzającą ze mną korporacyjną grę wstępną). Mimo pełnej świadomości cyferek, jakie wydrukowano w moim Dowodzie Osobistym, nigdy nie uważałam się za kogoś starego, czy nieadekwatnego. (Ba, czułam się znacznie młodziej, niż cztery lata wcześniej, gdy dogorywało moje małżeństwo z ojcem Franka.) Pracując z ludźmi o dwadzieścia lat młodszymi i o podobną odległość czasową starszymi, przestałam kompletnie zwracać uwagę na drobiazgi związane z czasem i jego upływem. Tu jest inaczej. Osoby pracujące po trzy / pięć lat w danym zespole uważa się za doświadczonych fachowców (którymi oczywiście są). Dookoła panuje monolit demograficzny.
Ludzie w moim wieku przypisani są już do wyższych stanowisk. Jeżeli jest inaczej - to coś najwyraźniej poszło nie tak...
Obcy. Guliwer wśród olbrzymów. Dziwaczna jednostka z innej rzeczywistości, z nadpalonym doświadczeniem zadkiem.
I nawet cała ta obcość nie byłaby zła - w końcu przecież, przy pewnym wysiłku, dałaby się oswoić i uznać za własną, gdyby nie fakt, że...
...nie jest szkołą.
W tych warunkach na chwilę otworzyły się drzwi do dawnego świata. Ze środka dobiegło zaproszenie. Niestety, z powodów, o których nie chcę tu pisać (musiałabym to robić długo, używając wulgarnego języka i nieładnie odnosząc się do innej istoty ludzkiej) - nie udało się z zaproszenia skorzystać. Może kiedyś się uda. Może nie.
Na razie leżę sobie w pełnym kontakcie z glebą - niczym kamienny Ikar na powyższy obrazku - i rozmyślam, co zrobić ze swoim najnowszym doświadczeniem. Póki co wysnułam kilka wniosków. Może warto o nich pamiętać w przyszłości? Zapisuję ku pamięci własnej, ale jeżeli ktoś jeszcze chce skorzystać: zapraszam serdecznie! Oto one:
- Kiedy jest dobrze, nie należy kombinować za bardzo. Co nie znaczy, że człek ma całe życie siedzieć na jednym krześle. Chodzi tylko o to, żeby nie zmieniać go na siłę, a jedynie wtedy, gdy naprawdę tego chcemy.
- Zmiany bywają bardzo rozwojowe. Nawet te niewygodne. Wszak się rozwinęłam. Jeszcze mnie od tego wszystko boli!
- Warto być absolutnie uczciwym wobec siebie względem tego, kim się jest i kim się chce być. Czasami ogromnym szczęściem jest być małomiasteczkową nauczycielką 😋 Nie do uwierzenia, prawda?
No i wreszcie oczekiwany deser: malarski i poetycki. Tak w ogóle, to cała Ikarowa drama odbyła się bez większych perturbacji w otoczeniu. Ot, chłoptyś spadł - wielka rzecz! My tu mamy swoje biznesy do robienia! Ja miałam więcej szczęścia: Najbliżsi natychmiast pojawili się na miejscu wypadku, by wspierać.
I jeszcze coś: dlaczego nikt nie mówi o Dedalu? Temu projekt się powiódł, gdyż znał chłop swoją miarę. Może warto dla odmiany przestać Ikarzyć, a zacząć Dedalić? Hmmm...?
![]() |
PIeter Breugel Starszy - Upadek Ikara |
Wciąż o Ikarach głoszą – choć doleciał Dedal,
jakby to nikłe pierze skrzydłem uronione
chuda chłopięca noga zadarta do nieba
- znaczyła wszystko. Jakby na obronę
dano nam tyle męstwa, co je ćmy gromadą
skwiercząc u lampy objawiają…
- Jeśli
poznawszy miękkość wosku umiemy dopadać
wybranych brzegów – mijają nas w pieśni.
Tak jak mijają chłopa albo mu się dziwią,
że nie patrzy w Ikary…
Breughel, co osiwiał
pojmując ludzi, oczy im odwracał
od podniebnych dramatów. Wiedział, że nie gapić
trzeba się nam w Ikary, nie upadkiem smucić
- choćby najwyższy…
- A swoje ucapić.
- Czy Dedal, by ratować Ikara, powrócił?
jakby to nikłe pierze skrzydłem uronione
chuda chłopięca noga zadarta do nieba
- znaczyła wszystko. Jakby na obronę
dano nam tyle męstwa, co je ćmy gromadą
skwiercząc u lampy objawiają…
- Jeśli
poznawszy miękkość wosku umiemy dopadać
wybranych brzegów – mijają nas w pieśni.
Tak jak mijają chłopa albo mu się dziwią,
że nie patrzy w Ikary…
Breughel, co osiwiał
pojmując ludzi, oczy im odwracał
od podniebnych dramatów. Wiedział, że nie gapić
trzeba się nam w Ikary, nie upadkiem smucić
- choćby najwyższy…
- A swoje ucapić.
- Czy Dedal, by ratować Ikara, powrócił?
Ernest Bryll
Uwielbiam Twój sposób pisania, myślenia, patrzenia na świat... Best blog ever...
OdpowiedzUsuń