![]() |
Obraz Steve Buissinne z Pixabay |
Pisałam, wściekałam się, ryczałam, a potem zbierałam się do kupy, poprawiałam koronę, itd. I tak od pięciu lat. Pięciu lat, podczas których byłam oszukiwana, maltretowana psychicznie, podsłuchiwana (można! - nawet prokuratura nie ma nic przeciwko) i konsekwentnie olewana / traktowana protekcjonalnie, przy jednoczesnym braku realnej pomocy przez instytucje założone po to, by nieść pomoc ludziom w sytuacji, w jakiej się znalazłam. Naiwnie wierzyłam, że w końcu jakaś tam sprawiedliwość zatryumfuje.
Po pewnym czasie i wielu solidnych kopach (moja d*** jest wyjątkowo twarda a ja wyjątkowo naiwna) porzuciłam mrzonki o tryumfującej Temidzie i przestawiłam się na wersję: będę silna i dam radę bez ICH pomocy. W pewnym momencie całego procesu, przy wsparciu Rodziców, zatrudniłam pomoc prawną. Rozwiązanie okazało się wyjątkowo nieskuteczne, co nie zniechęciło mnie do powtórzenia procedury, tym razem za pomocą własnych środków finansowych, zdobytych w wyniku pracy na dwa etaty (musiałam - egzekucja alimentów w naszej kochanej ojczyźnie jest kiepska, a wówczas była żadna). Wynik okazał się równie kiepski. Jaką idiotką trzeba być, żeby po raz kolejny płacić Z GÓRY za usługę prawną wynajmując tę samą osobę, która przerżnęła dwa postępowania? Odpowiedź brzmi: naiwną. Oto ja!
Nie chcę zanudzać, więc oszczędzę szczegółów. Teraz już naprawdę nie wiem dlaczego wpadłam na pomysł, że moje "wsparcie prawne" miałoby nie stosować wobec nie złotej zasady "tak zarobić, żeby się nie narobić", skoro widziało jak dawałam się pomiatać* przez eksa, skoro - mimo przegranych spraw - upierałam się przy tej konkretnej osobie i skoro grzecznie płaciłam żądana sumę przed rozpoczęciem współpracy? To nie święta naiwność. To głupota!
Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć, że byłam wówczas wrakiem człowieka i nie myślałam logicznie a "pomoc prawna" wydawała się miła i kompetentna.
A może nawet jest miła i kompetentna, tylko ja za dużo wymagam? Wszak życie to nie amerykański film i nie należy oczekiwać, że ktoś będzie skutecznie reprezentował babę bez większych pieniędzy, ale za to z niewyparzonym pyskiem? W końcu skoro rzeczona baba była durna, to niech poniesie konsekwencje, albo przynajmniej będzie pokorniuchna i wdzięczna, że ktoś W OGÓLE chciał jej pomóc!
Tak, czy inaczej, od pięciu lat pałuję się i ścieram, wykonuję wszystkie polecenia, jakie otrzymuję od "pomocy prawnej" ("bo przecież on i tak tego nie zrobi"- jako rzecze ta osoba w przypadku, gdy w moim interesie byłoby wymusić jakiś podział obowiązków między mną a eksem), a sprawy albo przegrywam albo ciągną się w nieskończoność. Tak, czy inaczej wylądowałam w punkcie, gdzie lada chwila będę spłacać pieprzony SOLIARNY kredyt za rozpadającą się ruinę, w której mój prywatny "Kiepski" mieszkał jeszcze do niedawna, nie płacąc oczywiście zobowiązania wobec banku. Gość mieszka sobie teraz diabli wiedzą gdzie, niczym nie niepokojony, radosny i szczęśliwy (co - zupełnie nie pragnąc tej informacji, usłyszałam ostatnio od wspólnego znajomego), alimentów nie płaci (poza żenującą kwotą, którą komornik skubnie mu z konta, daleką od tej właściwej) i nic mu nie grozi. I w dupie ma fakt, że moja kiepska kondycja finansowa bezpośrednio wpłynie na dobro(?) byt jego syna. Po co ma się wysilać? I tak - jeżeli zajdzie takowa konieczność- udowodni w sądzie, ze jest aktywnym i kochającym tatusiem, tak samo, jak udowadniał inne absurdy.
Jako nagroda za wieloletnie starania może (choć wcale nie musi!) zostać dla mnie kawałek ziemi i kupa gruzu, w która lada chwila zamieni się nasza "posiadłość", a której prawdopodobnie nigdy nie uda mi się sprzedać, gdyż nie poszanowano klienta, który chciał toto kupić, kiedy jeszcze stanowiło jakąś wartość.
Miałam się nie rozpisywać. Więc - choć frustracja wylała się ze mnie bardziej, niż planowałam - kończę wpis deklaracją.... kompletnej podległości i poddania:
Koniec z walką. Wystarczy. Zmęczyłam się.
Wobec dotychczasowych doświadczeń, nie wierzę w szczęśliwe zakończenie tej historii, więc uprzejmie proszę Rodzinę i Przyjaciół, żeby łaskawie zamienili "będzie dobrze" na solidarne ze mną ubolewanie i wyklinanie, bądź współczujące milczenie. Każda próba wzbudzania we mnie nadziei jest jak sól na rany.
Pracuję obecnie nad tym, by zaakceptować fakt, że do końca życie będę zasuwać jak chomik na karuzeli, żyjąc nader skromnie żeby nie pójść do więzienia za wspólny dług, od spłaty którego współkredytobiorca może się legalnie wymiksować ("solidarna" spłata plus naiwność zakochanej kundelki sprzed dwudziestu lat. MAĆ!!!). Proszę nie mieszać mi w głowie i nie dawać fałszywej nadziei, gdyż - j.w.
A przedstawicielom policji i innych Instytucji pomocowych oraz prawnikom, którzy bronią takich zasr***ów, jak mój eks, zarówno czynnie (bo szlachetnie zainkasowali od pana X, pana Y, czy pana Z gotówkę, którą wszak mógłby wyrzucić w błoto**; czy też - sami będąc podobnym typem szui - czują solidarność), jak i biernie (nie przykładając się należycie do obrony interesów strony pokrzywdzonej), dedykuję refren wiersza niezapomnianego Juliana T.
Całujcie mnie wszyscy...
_________________ * dawałam się pomiatać- w języku i kulturze polskiej oznacza sytuację, gdy pomiatany nie ma nic do powiedzenia, próby obrony własnych granic kończą się fiaskiem, pomoc z zewnątrz (policja) wspiera kłamliwego agresora, a otoczenie pyta: Dlaczego na to pozwalasz?. No, kur** nie pozwalam!! I co z tego?
**wyrzucić w błoto - wydać na rzecz swego potomstwa
Komentarze
Prześlij komentarz