Okiem Fantastycznej Piątki

Z Dazed, dzięki uprzejmości Netflix






"Czasami trzeba wpuścić pięciu gejów do swojego życia i zobaczyć, co się stanie" - stwierdził jeden z uczestników programu Queer Eye (który w wersji polskiej występuje pod - karmiącym się kolorystycznym stereotypem - tytułem "Porady różowej brygady").

W ubiegłym tygodniu pisałam o tym, jak dopadła mnie grypa i ogólna życiowa dolina. Z grypy powoli (słowo kluczowe) ale skutecznie wychodzę - chociaż nie pamiętam, kiedy ostatnio tak długo byłam na L4. Jeszcze parę dni i powinnam wrócić do pracy. Dolina... no cóż, od kiedy pogodziłam się z faktem, że nadeszła, przyjęłam pod dach (jakby sama wcześniej nie wpakowała mi się w życiorys niezależnie od mojej woli), nakarmiłam, napoiłam, a nawet zrobiłam miejsce w szufladach na jej gadżety, stała się całkiem znośną towarzyszką. Każdego dnia uczy mnie czegoś nowego. A nawet, jak nie uczy, to przypomina stare i zapomniane, a przydatne. A serio: energią czy optymizmem wprawdzie nie tryskam, ale lepiej mi teraz, niż gdy - padając na twarz z wyczerpania - zgrywałam szczęśliwą siłaczkę (którą rzeczywiście czasami bywałam i pewnie nie raz jeszcze będę, jednak są to stany przejściowe - nie mylić z cechą osobniczą).

A tak w ogóle, to człowiek, będąc tworem (bio)chemicznym, powinien dbać o równowagę, a nie zapuszczać się w poważny niedobór witaminy D a potem się dziwić, że choruje i dołuje! 😏

Wracając do pięciu gejów: wciągnęłam się ostatnio we wspomnianą serię o metamorfozach, a że - z przyczyn podanych wyżej - czasu mam nieco więcej, niż zwykle, to na rzeczone wciągnięcie mogłam sobie pozwolić. Charakter programu w stu procentach odpowiada moim zdoliniałym preferencjom: od zamierzchłej przeszłości bowiem leczę kiepski nastrój motywami modowo-urodowymi (choć dopiero od niedawna mam odwagę przyznać się do tego), a motyw gruntownej przemiany w momencie, gdy samemu siedzi się w kokonie, niczym gąsienica, z której nie wiadomo do końca, co się wykluje - w punkt! Oczywiście popłakuję sobie radośnie we właściwych momentach każdego odcinka, kontynuując wspomnianą w poprzednim wpisie profilaktykę anty-rakowo-zawałową (zgodnie z pomysłem: po co trzymać syf w sobie, skoro można go wylać). Podsumowując - same korzyści!

Cynicznym zgredom, którzy na tym etapie chcieliby zepsuć mi przyjemność, odpowiadam:
- tak: wiem, że IM chodzi głównie o pieniądze, stąd wyciskacz łez i ogólnie emocjonalna formuła;
- tak: wiem, że przed kamerą ludzie zachowują się w określony sposób i część z tego, co widzimy jest mocno przerysowane i wyreżyserowane;
- tak: zdaję sobie sprawę, że cudów nie ma i w kilka dni ciężko przenicować komuś psychikę.
Jednak - skoro nawet kilkunastosekundowe doświadczenie traumatyczne jest w stanie poważnie zmodyfikować nam osobowość, to dlaczego tydzień intensywnych, pozytywnych przeżyć (a także trwałych śladów w postaci zmienionej fryzury, garderoby, czy wystroju domu) nie miałby znacząco wpłynąć na przyszłe losy człowieka ich doświadczającego?

Na czym zatem polega zabawa? Otóż, jak w przypadku większości (wszystkich?) programów typu "metamorfozy", na początku uczestnik musi pokazać się, jako lekko nieogarnięty niechluj, traktujący swoją twarz i włosy jak dziewiczy las amazoński, noszący na co dzień ubrania zaprojektowane do siłowni (której zresztą nasz delikwent zazwyczaj unika niczym... niżej podpisana) oraz uznający podłogę w sypialni / w salonie za idealne miejsce do składowania używanej odzieży, przedmiotów codziennego użytku oraz zapasowych części przedmiotów codziennego użytku. Czy to formuła programu wymusza opisane wyżej obrazki, czy też ludzie RZECZYWIŚCIE "tak mają"? Nie mnie sądzić, choć osobiście znam takich typków, a z jednym nawet mieszkałam. Na opisany ugór wpadają Panowie z Fantastycznej Piątki i zaprowadzają porządek w domu (Bobby Berk), w szafie (Tan France), na twarzy i na głowie (Jonathan Van Ness), w głowie (Karamo Brown) oraz w kuchni (Antoni Porowski - tak, choć urodził się w Kanadzie, ma polskich rodziców i mówi po polsku!) uczestnika. Przy okazji programowy neofita otrzymuje nowy wystrój wnętrza, nowy fryz i nowe, stylowe ciuszki. Same zyski!

Jasne, że program "ma robić" pieniądze, wiadomo, że część efektów jest spowodowanych obecnością kamer i tak naprawdę nie wiemy, co się dzieje poza nimi, ale moim zdaniem największą siłą Queer Eye jest promowanie takich idei, jak życie w zgodzie ze sobą, wewnętrzna spójność, indywidualne traktowanie uczestników (nawet jeżeli Tan przeważającej większości z nich funduje french tuck* 😉)  oraz odpowiadanie na konkretne potrzeby jednostki. Cel metamorfozy to pomoc konkretnemu człowiekowi, z którym Fantastyczna Piątka w danym odcinku pracuje, by żył zgodnie z tym, kim naprawdę jest: z własnym niepowtarzalnym charakterem, gustem, preferencjami, talentami, ograniczeniami, a także indywidualnymi doświadczeniami.

"Pewność siebie jest sexy" - powtarzają Prowadzący program. A pewność ta wynika z odwagi pokazania na zewnątrz tego co jest w nas, w środku, co często ze strachu, czy dla wygody bywa ukrywane. Gdy nie zaprzeczamy temu, kim jesteśmy, gdy akceptujemy się bezwarunkowo, stajemy się znacznie spokojniejsi, pogodniejsi i - no właśnie! - pewniejsi.

I nie chodzi tu o sztuczne budowanie ego. Nie chodzi o pompowanie się powierzchownymi afirmacjami, czy maskowanie bólu "amerykańskim uśmiechem". Chodzi o to, by stać się najlepszą wersją siebie. (Tak - wiem, że pojęcie to zdążyli już zdewaluować różni "święci" tego świata, ale moim zdaniem nie należy wylewać dziecięcia z kołczowską kąpielą, ale przyjrzeć mu się z bliska, gdyż wydaje się być wartym zainteresowania.) Aby osiągnąć ten stan, aby w ogóle jakakolwiek pozytywna zmiana, czy rozwój były możliwe, należy zacząć właśnie od samoakceptacji (niektórzy posuwają się nawet do określeń typu "pokochać siebie", czy "zaopiekować się sobą"). Moje osobiste doświadczenie mówi, że taki pomysł - jakkolwiek może wydawać się absurdalny - ma sens i DZIAŁA.

Ale, żeby się zaakceptować / pokochać / etc. trzeba się poznać (może to dziwne, ale czasami nie zdajemy sobie sprawy, kim naprawdę jesteśmy). A to zwykle oznacza sporo czasu poświęconego na zdrapanie z własnej psyche tych wszystkich warstw pod tytułem MUSZĘ, POWINNAM, NIE WOLNO, ALEŻ!!, które przyrosły niemal na dobre i których usuwanie może nawet sprawić ból! Dobra wiadomość jest taka, że jeżeli nawet zabieg jest bolesny, to po nim następuje wielka ulga.

Czego wszystkim Czytającym życzę, pozdrawiając serdecznie z mojego kokonu!

_________________

* french tuck - upchnięcie koszuli w spodnie / spódnicę w taki sposób, że przód znajduje się w środku a reszta luźno zwisa, jak na tych zdjęciach.




Komentarze

Prześlij komentarz