Dwanaście łap i trzy ogony

W piątek obchodziliśmy Światowy Dzień Zwierząt, co sprowokowało mnie do napisanie tekstu, który - o dziwo - dotychczas nie powstał. Piszę "o dziwo", gdyż integralną część naszej rodziny stanowią członkowie obrośnięci futrem: Barbara, Baron i Rajmund (hazardzista ze zdjęcia tytułowego).

Baron i Rajmund są synami Barbary, której macierzyństwo wprawdzie nie było przez nas planowane, ale jakoś tak wyszło, że wizytę u weterynarza mającą na celu pozbawienie jej możliwości posiadania potomstwa, uprzedziło pewne spotkanie w okolicznej stercie drewna. Mieszkaliśmy wówczas na wsi i nasze koty - w tym Basia - miały stałe zezwolenie na eksplorowanie podwórka. Rezultat drewnianych harców wyglądał tak:
Ojciec maluchów przekazał im w genach szaro-bure ubarwienie a najmłodszy z miotu odziedziczył również charakterystyczną, płaską mordkę i wielkie oczy. Jako pies, Baron zapewne byłby mopsem. Moja nauczycielska profesja charakteryzuje się sporą ilością znajomych, toteż udało się znaleźć domy dla trójki maluchów. Płaskomordy kosmita został "na miejsce" swojego wuja, Grega, który kilka dni przed narodzinami kociaków zginął pod kołami przejeżdżającego auta.

Plan był taki: gdy tylko Baśka odchowa swoją czwóreczkę na tyle, że towarzystwo przerzuci się na stały pokarm, pędzimy do weta odciąć jej możliwość dalszego obdarzania nas futrzakami. Nie doceniliśmy jednak sprytu koty, która pewnego dnia - jeszcze jako matka karmiąca - wymknęła się z domu między nogami któregoś z nas. Narzeczony (ten sam!) już czekał. Weterynarze stwierdzili, że tak młoda kotka (miała wówczas rok) w tak krótkim czasie raczej nie będzie mieć więcej, niż jedno - dwoje kociąt. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy cztery miesiące po narodzinach Barona i spółki pojawiło się... dziewięcioro żywych i zdrowych kociaków!

O ile za pierwszym razem Basieńka była przykładną mamą,
o tyle za drugim siedziała w gnieździe tylko tyle, ile było konieczne, żeby towarzystwo pojadło, po czym przejeżdżała językiem po kotłującej się, dziewięciogłowej masie futra i już jej nie było. Rolę opiekuna przejął Baron, który czuwał nad rodzeństwem i sprowadzał wyrodną mamuśkę, ilekroć w żłobku zaczynał się rwetes. Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że młody koci samiec może być tak rodzinnym stworzeniem!😻

Szczęśliwie i tym razem udało się znaleźć domy dla maluchów, a także - wreszcie! - unieszkodliwić Baśkę. Z Dziewięciu Wspaniałych w domu - na gorącą prośbę Franciszka - został Rajmund, co zapewniło nam takie widoki:
Oczywiście bracia kochają się jak bracia... aczkolwiek czasami próbują poodgryzać sobie wzajemnie głowy, ogony i inne wystające części. W końcu na kimś trzeba trenować umiejętności łowieckie (chociaż po przeprowadzce do miasta mogą sobie polować najwyżej na muchy), a matka zupełnie nie nadaje się na worek treningowy - syczy, gdy jest atakowana, więc nici z zabawy.

* * *

W tym roku Barba skończyła sześć lat a Chłopaki mają po pięć. Żyjemy w dość ścisłej symbiozie. Czasami udaje mi się zasnąć samej, jednak około szóstej rano budzą mnie arie w wykonaniu Rajmunda, który potrafi wyć do skutku, czyli otwarcia drzwi. Próbowałam przeczekać - bez skutku! Potrafi wyć nawet przez godzinę, zmieniając tonację z żebrzącej na żądającą i z powrotem. KIedy już otworzę sypialniane wrota, całe towarzystwo wbija na kołdrę i zaczyna udeptywać (Rajmund), ocierać się (Barbara) oraz lizać (Baron). Jednym słowem: pełnia szczęścia. Tyle, że spać się w takich warunkach już nie da. Co więcej, gdy mieszkaliśmy w Stolicy Regionu, a moja sypialnią był salon, poranki wyglądały tak:

Czasami czułam się lekko osaczona.

Wieczorem też nie było lepiej. Człek padnięty, północ minęła, a tu wyrko zajęte!















Zero poszanowania granic społecznych! 😸😸😸

 Czasami (choć dość rzadko), bestie postanawiają skorzystać z własnych legowisk,

jednak najlepsze do spania i wylegiwania się są - oczywiście oprócz mojego łóżka - fotele, stolik kawowy, zmywarka a nawet...





 ... szafka kuchenna obok piekarnika (szczególnie, gdy ten jest jeszcze ciepły).


Poza wylegiwaniem się w różnych  miejscach, sierściuchy bywają dość pracowite. Na przykład Rajmund (oprócz zacięcia hazardowego) ma żyłkę budowlańca. Nie popuści żadnemu kartonowi! Procedura wygląda następująco: wskakuje do środka, po czym obgryza ścianki wedle jakiegoś, bliżej nieznanego klucza.

 A kiedy już obgryzie - może pomieszkać i się ponapawać!








Poza kartonami Rajmund zajmuje również torby.

Baron z kolei jest wykwalifikowanym joginem: ćwiczy zarówno na jawie, jak i podczas snu (ulubiona pozycja: klasyczny prawo-lewy).
Choć czasami po prostu przyjmuje pozę typowego, ciężko skacowanego chłopa.

Barbara natomiast zajmuje się literaturą (przeważnie asystuje mi, gdy piszę) oraz trenuje maskowanie się w otoczeniu (co ja się bestii naszukałam!!).

Poza tym, cała trójka ma wysokie kwalifikacje w dość starej profesji, jaką jest złodziejstwo. Mają nawet specjalizacje: jeśli ginie coś gumowego (od rękawiczki do sprzątania po gumkę do mazania) - na bank rąbnęła to Baśka. Baron namiętnie zabiera patyczki do uszu, które chowa pod dywan w salonie. Natomiast żaden ołówek czy długopis nie poleży spokojnie w obecnosci Rajmunda. Mogą stać w kubku do końca świata, ale jeżeli któryś zostanie porzucony na biurku...
Wszyscy troje kradną niepostrzeżenie. Zwykle orientujemy się, że coś zginęło, gdy nagle kudłate dupsko oddala się w podskokach. Wiadomo wtedy, że po drugiej stronie (licząc od dupska), w zębach trzymane jest coś bardzo nielegalnego.
Aha, poza wszelkimi specjalizacjami pozostają artykuły żywnościowe. Ich po prostu nie zostawia się bez opieki.
Nigdy.😼😼😼 

Można by zadać w tym miejscu pytanie, po co trzymać taką bandę w domu? Spać nie dają, kradną, sypią futrem, wypijają kawę (Barbara!), zaciągają ulubione swetry, a ślady ich pazurów można znaleźć na meblach (chociaż mają swoje drapaki). Poza tym kosztują: jedzonko, żwir do kuwety, weterynarz, siatki na okna...

Odpowiedź jest jedna i wygląda tak:
Bezbłędnie wyczuwają bóle ciała i ducha, a wówczas włóczą się za człowiekiem krok w krok i tulą, jakby chciały odwrócić uwagę od tego, co doskwiera. Podczas najczarniejszych nocy w moim życiu, kiedy nie mogłam spać, mały Baronek leżał ze mną, mrucząc kocie kołysanki i zlizując łzy z mojej twarzy. Wszystkie trzy są ogromną (choć czasem upierdliwą) chodzącą miłością. 😻😻😻

Są naszą rodziną.

Tak samo, jak ich poprzednicy, którzy żyją w naszych głowach i sercach. 
😺Wspomniany już Greg, którego długie, czarne rzęsy oraz spojrzenie latynoskiego kochanka natychmiast leczyło wszystkie moje smutki. 
😺Caryca, która nawet po tym, jak utknęła głową w puszce, potrafiła zachować pełnię kociej godności i z gracją wkroczyć do salonu, jakby nigdy nic (uwolniwszy się z puszki siłami własnymi oraz nogi stołowej, gdyż dwie istoty ludzkie, które teoretycznie mogły pomóc, zwijały się bezsilne ze śmiechu). 
😺Ludwik, który jako trzyletni kot został niańką Franciszka i doskonale pełnił swoją rolę. Mądry i sprytny nestor rodu - swoją charyzmą potrafił zatrzymać nawet dziki ruch uliczny, gdy dumnie przechodził przez jezdnię (a nie było to łatwe, o czym boleśnie przekonali się Caryca i Greg). 
😺A jeszcze Nicpoń - najweselsze stworzenie świata, które było wszędzie tam, gdzie my (miałam uzasadnione podejrzenia, że pewnego dnia otworzę lodówkę, a on tam będzie czekał, podskakując wesoło, jak zwykł był czynić). Niestety - całkowicie pozbawione instynktu samozachowawczego, przez co żył bardzo krótko. 
😺😺A jeszcze nasz biały Księciunio i czarny Bandzior - pierwsze koty, jakie zaadoptowaliśmy z ojcem Franka. Ofiara losu oraz gość, który potrafił włamać się do lodówki, ukraść kiełbasę i... wrobić ofermowatego kolegę, którego zwykle zastawaliśmy przed drzwiami tejże lodówki z miską po jakichś rzodkiewkach na głowie, podczas gdy Bandzior rozpływał się w czasoprzestrzeni.

Niestety, odchodzą za szybko.

I nic i nikt nie zastąpi żadnego z Tych, które odeszły.

Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto bardzo potrzebuje, żeby go przytulić. 
I po prostu TRZEBA to zrobić.



Komentarze