![]() |
Obraz Pexeles z Pixabay |
TKJ*.
Po tym, jak ostatnio, po raz drugi w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, moje czoło sięgnęło poziomu firmowej wykładziny (krótkotrwała utrata przytomności połączona z nastraszeniem Współpracowników i Szefostwa, przy czym każda z tych grup najwyraźniej miała swoje własne powody**), postanowiłam zadbać o siebie jeszcze bardziej, niż dotychczas. Faktem jest, że od września bywam w pracy "w kratkę" ze względu na uporczywie nawracające objawy ataku wirusa grypy (nie pamiętam, żebym tak długo korzystała z L4). Jednak faktem jest również to, że z chusteczką trzymaną przy nosie oraz głosem takim, że z powodzeniem mogłabym śpiewać Piece of My Heart***, zamykałam ostatni miesiąc. Niestety, mój cholerny perfekcjonizm, połączony z samobójczym, odziedziczonym po żeńskich Przedstawicielkach rodu, genotypem w stylu "porządna dziewczyna się ze sobą nie cacka, tylko - póki daje radę - pracuje", przyniósł wyżej opisany efekt. Organizm postanowił, że skoro baba głupia, to trzeba jej na chwilę odciąć prąd, żeby poskutkowało.
Poskutkowało o tyle, że bez większych wyrzutów wzięłam ostatnie cztery dni urlopu, które i tak chciałam wybrać, żeby pozałatwiać papierologię związaną z nową pracą, ale miałam pewne wątpliwości czy powinnam - wobec obciążenia, jakie ostatnio mamy (odeszły dwie osoby, ciągle ktoś - w tym niżej podpisana - choruje, itd. itp.) Poskutkowało o tyle, że obyło się bez zbędnych dyskusji przy ich zatwierdzaniu.
Plan był taki, że w weekend ogarnę zwyczajowe porządki, żeby mieć czas na spokojne badania i inne papierologiczne kwestie oraz trochę odpoczynku przed powrotem do pracy na "ostatnią walkę", czyli zamknięcie października, przy którym (jak mnie poinformowano) moja obecność będzie niezbędna.
Pierwszej części planu nie zrealizowałam.
Wczoraj, a nawet jeszcze dziś rano, widziałam "oczami duszy mej" siebie śmigającą po dywanie z odkurzaczem i latającą na mopie po kuchni. Tylko... jakoś tak... zostało na poziomie duchowej wizji. Mówiąc wprost: nie wyszło!
Wyszło natomiast czytanie: skończyłam Miasto dziewcząt Elizabeth Gilbert (które wessało mnie od pierwszej strony i nie dało żyć dopóki nie wypluło na ostatniej - rzecz jest bardzo dobra moim zdaniem), zaczęłam (po raz kolejny) Wielką magię tej samej autorki, "przeleciałam" (też po raz kolejny) Wywieranie wpływu na ludzi Cialdiniego (wkrótce będę potrzebowała narzędzi do sprzedaży towaru, którego nabywca wcale nie chce kupić😋 a pan Robert wielokrotnie podkreśla kwestie etyczne, czym w moich oczach broni się przed ewentualnym oskarżeniem o czystą, żywą manipulację) i delikatnie ruszyłam Fizykę Duszy Amita Goswamiego (wrócę do niej z pewnością wkrótce "na spokojnie"). Wyszło również sentymentalne oglądanie: wczoraj na kolację połknęłam bowiem Dirty Dancing, a dziś na podwieczorek - Śniadanie u Tifanny'ego. Kusi jeszcze Casablanca. I nie wykluczam 😏
Nawet coś z prac domowych mi wyszło: w tym kilka załadowań pralki, jakieś niewielkie gotowanie (a raczej pieczenie, gdyż - zgodnie z niedzielną tradycją u Pawłowskich - pizza musi być!), zamieszałam też nową porcję płynu do naczyń i tego do płukania tkanin (bawię się ostatnio w skrzyżowanie wiedźmy z chemikiem), zainstalowałam akumulator w samochodzie i odbyłam jazdę próbną, odebrałam pakę z poczty i zrobiłam zakupy...
Mało?
Mało.
Gdyż, niestety, nasze mieszkanie - w odróżnieniu od tytułowego zdjęcia (niemniej nadal udajemy, że nogi są moje!) - zaczyna niebezpiecznie zmierzać w stronę tego poniżej:
![]() |
Obraz Peter H z Pixabay |
A przynajmniej ja tak to widzę.
Więc mam wyrzuty.
Niesłusznie, jak twierdzi Franciszek, który (sam dziko zajechany sezonem sprawdzianowo-kartkówkowym) uważa, że należy mi się wypoczynek i nie powinnam sobie go psuć, tylko korzystać. Kuszące.
Przez ostatnie lata moje wybory były (prawie) zawsze kierowane "wyższym dobrem" i zdrowym rozsądkiem. Nieliczne wyjątki mieszczą się w granicach błędu statystycznego. Może faktycznie czas na zmiany? Może pora wcielić w życie zasadę (którą zresztą głośno promuję, tylko jakoś nie zawsze wychodzi mi jej stosowanie), że najpierw ja, a potem reszta świata, że martwy ratownik nikogo nie uratuje, etc.
Dlaczego zatem mam wyrzuty?
Przecież to oczywiste, że nie dopuszczę do nadmiernego chaosu, że w ciągu najbliższych dni skutecznie zagonię do kąta entropię panoszącą mi się po chałupie. Skoro mam tę pewność, to co mi przeszkadza?
Pewnie to samo, co dziesiątkom innych kobiet w naszej szerokości geograficznej (statystycznie faceci są jakoś w tym względzie odporniejsi): przeszkadza mi pewne wryte pod czaszkę przekonanie, że skoro miałam wybór pomiędzy tym:
![]() |
Obraz kropekk_pl z Pixabay |
a tym:
![]() |
Obraz Free-Photos z Pixabay |
to wybór miał charakter pozorny a odpowiedź powinna być oczywista.
A tak w ogóle, to:
Najpierw obowiązki, a potem przyjemności.
Odpoczywamy dopiero PO wykonanej pracy.
Skoro możesz pracować, to pracuj, a nie wymyślaj wykręty.
...i wiele innych mądrości tego typu.
Kto się od nich uchował, niech pierwszy rzuci komentarzem 😀
I nie winię tu absolutnie moich dzielnych Przodkiń (bo to naprawdę fajne i niesamowicie twarde Babki). Winię to coś, co lata w powietrzu, co nieświadomie łykamy od pokoleń: poczucie powinności, obowiązku, czasami lęk - na przykład przed krytyką. Zresztą kupa nieuświadomionych lub nie do końca uświadomionych lęków się w nas czai - ja na przykład mam nie do końca przepracowaną kwestię z bajzlem absolutnym, jako pozostałość po traumatycznej dość przeszłości z moim eksem (jak zwykle - mała litera zamierzona). Poza tym (a raczej właśnie przez to) cały czas mam cykora, że nieumyte okna i trochę kurzu uczynią z domostwa stajnię Augiasza.
Ech...
Poproszę o zdrowy poziom równowagi!!!
Taki, który pozwoli mi nie rozmemłać się na dobre, a jednocześnie da możliwość uczciwego poleniuchowania bez poczucia winy. Oczywiście wiem, że nie dostanę tego w prezencie. Muszę sobie wykorzenić pewne "złote" myśli i zastąpić je czymś bardziej praktycznym i sensownym.
Ten tekst jest objawem pierwszych kroków na drodze wykorzeniania i zastępowania.
A dedykuję go moim wszystkim Siostrom - tym znanym i tym nieznanym - które też w kółko coś MUSZĄ.
Lidka, doleciało????
Kto jeszcze ma wątpliwości, niech się zastanowi, czy woli wyglądać tak:
![]() |
Obraz Simon Karl z Pixabay |
czy też tak:
![]() |
Obraz ArtTower z Pixabay |
Dla mnie odpowiedź jest oczywista.
Mam wielką nadzieję, że - gdy się z tematem uporam - będę mogła, zgodnie z
własnymi preferencjami i wyborami w danej sytuacji, awansować na obiboka
BEZ wyrzutów.
Czego i Wam życzę!
__________
*Mimo, iż niekoniecznie sympatyzuję z domniemanym autorem skrótu TKM, pozwoliłam sobie go (skrót, nie autora) na potrzeby własne sparafrazować. Jak się chyba domyślacie, J=ja 😁
**Współpracownicy w obu przypadkach wykazali daleko posuniętą empatię i sympatię. Szefostwo okazało troskę oraz zaniepokojenie... związane z obecnością ludzi z BHP oraz pogotowia ratunkowego. Nie ja wzywałam "posiłki", więc nie czuję się odpowiedzialna tym rodzajem dyskomfortu. Swoją drogą... ciekawe priorytety 😉
*** Dla niewtajemniczonych: Janis Joplin, wykonawczyni wspomnianego utworu, charakteryzowała się epicką chrypą.
Komentarze
Prześlij komentarz