Wybraliśmy

Obraz Open-Clipart Vectors z Pixabay
Właściwie, to nie interesuję się polityką, nie mam szczegółowej orientacji w tych wszystkich partiach, a mój głos przecież kompletnie nie ma znaczenia. Nie będę głosować. - Tak myślałam jeszcze kilka lat temu. Zmieniłam zdanie.

Wprawdzie roszady na scenie politycznej nie oznaczają bezpośredniej rewolucji w mentalności społeczeństwa, niemniej mają pewien wpływ na sposób myślenia i działania przynajmniej części z nas. A może jest akurat odwrotnie: pewne trendy mentalne, które zmieniają się falowo wraz z kolejnymi pokoleniami, znajdują swoje odzwierciedlenie w polityce? Cokolwiek jest tu jajem, a co kurą, istnieje pewna równoległość tendencji społecznych i politycznych. Czasami trendem dominującym jest otwarcie się na zewnątrz, na to, co nowe, różnorodne, pozornie inne od nas samych po to, by zrozumieć, iż w sumie jesteśmy częścią jednej, większej całości. Innym razem (zwykle w obliczu autentycznego bądź wyimaginowanego zagrożenia) przeważa wycofanie się do starej, bezpiecznej jaskini o wąskich oknach, opatrzonej nienaruszalną pieczęcią: TRADYCJA. Niestety, jaskiń tych jest wiele, a rezydenci większości z nich uznają sąsiadów za zło i zagrożenie, co powoduje jeszcze głębsze wycofanie.

* * *
Właśnie zamknięto lokale wyborcze i ogłoszono pierwsze sondażowe wyniki (exit poll). Zgodnie z nimi po raz kolejny zwycięża drugi z wyżej wymienionych trendów.

* * *
Teoretycznie, przede wszystkim jesteśmy ludźmi. Z reguły chcemy podobnych rzeczy: bezpieczeństwa, dachu nad głową, smacznego jedzenia, rozrywki, szczęścia naszych dzieci. Po co więc kierować energię przeciwko komuś, tylko dlatego że ma inny od nas światopogląd / wierzenia / upodobania / zwyczaje, skoro można wspólnie tworzyć czasoprzestrzeń, w której będzie wygodnie nam wszystkim?

A jednak...

Niektórzy uważają, że mają lub powinni mieć większe prawa, niż inni. I to tylko i wyłącznie dlatego, że są tej właściwej płci, kochają tych, co są tej drugiej płci (a nawet jeśli nie, to starannie ten fakt ukrywają), mają jedyny słuszny kolor skóry oraz wyznają jedyną słuszną religię. Wszystko, co inne, to perwersja, którą należy wyeliminować. Kwestie sporne reguluje argument "bo ZAWSZE tak było, bo to NATURALNE".

Pomijając fakt, iż wiele tego typu "argumentów"  jest przysłowiową kulą w płot (bo są najzwyczajniej nieprawdziwe z historycznego czy biologicznego punktu widzenia ), to chciałam nieśmiało zauważyć, że zdecydowanie naturalne jest nie korzystać z zasobów medycyny i zemrzeć w wieku około czterdziestu lat, jak to tradycyjnie bywało w poprzednich wiekach. I co wy na to, Panowie Tradycjonaliści i Panie Tradycjonalistki?

Żeby nie było nieporozumień, wyjaśniam (zanim się bardziej rozkręcę) zasadniczą kwestię:
Nie uważam tradycji jako takiej za rzecz szkodliwą. Bywa ona bowiem piękna w różnych swoich aspektach i dopóki służy ludziom, należy jej się szacunek. Gorzej, gdy jedni ludzi decydują, że inni mają służyć jej. Na to się nie zgadzam.

Nie zgadzam się również na decydowanie przez panów w garniturach, czy sutannach o życiu kobiet. Dotyczy to zarówno tzw. "ustawy antyaborcyjnej", jak i nieodpowiedzialnych wypowiedzi dotyczących kwestii posiadania dzieci, ilości tychże oraz kwestii bycia matką w odniesieniu do kariery zawodowej kobiety. Stanowczo protestuję, by ktokolwiek, poza samą zainteresowaną i jej partnerem (o ile ten jest rzeczywiście partnerem, a nie hybrydą dziecka z kacykiem*) ) podejmował decyzję o tym, czy będzie matką, kiedy nią zostanie i w jakiej formie zapewni opiekę nad potomstwem. Chóry nieanielskie, które właśnie wyzywają mnie od morderczyń nienarodzonych, matek-wyrodnych oraz kobiet-na-traktorach odsyłam do początku niniejszej wypowiedzi, jednocześnie proponując przeczytanie jej (tym razem) ze zrozumieniem. Nikogo nie zamordowałam i nie zamierzam, w życiu nie siedziałam na traktorze a z wiarygodnych źródeł wiem, że matka ze mnie całkiem dobra. Nie życzę sobie jednak, by o życiu moim, moich Przyjaciółek, czy też ich córek decydowali obcy ludzie płci męskiej.

I tu kolejne wyjaśnienie: 
Jako zadeklarowana feministka**) wcale nie gardzę mężczyznami. Nie jest też tak, że ich nie lubię. Ależ lubię! Nawet bardzo!! MĘŻCZYZN, a nie podskakujących kogucików, którzy frustracje za nieudaną relację z mamusią (bądź też inne nieprzepracowane bóle duszy) wylewają na inne kobiety, próbując nieudolnie nimi dominować, pouczać, czy decydować za nie i w ich imieniu.

Nie zgadzam się na to, by pełnoprawni członkowie społeczeństwa obrażali, znieważali i grozili innym tylko dlatego, że ich styl życia odbiega od stylu życia większości. To, że panu X, czy pani Y nie mieści się w głowie, że sąsiad może kochać innego chłopaka, czy sąsiadka inną dziewczynę, oznacza tylko tyle, że... nie mieści im się to w głowie. Ograniczenia w myśleniu same w sobie nie są złem (w mojej głowie nadal się nie mieści, jak liczyć całki, co nie czyni mnie przecież złym człowiekiem a tylko kiepską matematyczką). Jednak już wypowiedzi i czyny świadczące o tym, że jeżeli czegoś nie rozumiemy, to to coś nie powinno istnieć, nie powinny mieć miejsca w cywilizowanym społeczeństwie. Świat jest znacznie bardziej różnorodny, niż niektórym może się wydawać, a niszczenie, czy nawet negowanie tej różnorodności jest jak amputacja istotnych członków organizmu.  A już odnoszenie się przez "duchownego" (i to wyższego stopniem) do bliźnich, jako "zarazy"... Serio?????? 😨

Nie zgadzam się na to, by fakt, iż jako gatunek jesteśmy zagrożeni (przez własną arogancję i nieodpowiedzialność zresztą) był konsekwentnie ignorowany, co z kolei zwiększa stopień tegoż zagrożenia. Ostatnio jeden Japiszon w kolorowych skarpetkach wyśmiał moje obawy (i ty wierzysz w takie rzeczy?). Cóż. Naukowcy chyba nie opowiadają ludziom straszliwości wyłącznie po to, żeby się zabawić naszymi reakcjami. Problem jest realny. Ja się trochę nażyłam, widziałam lata dziewięćdziesiąte od środka i było cudnie. Żal mi Franciszka i innych, którzy dopiero zaczynają świadomą wędrówkę po świecie. Jaka przyszłość ich czeka? Na szczęście na wielu z nich można liczyć w kwestiach kluczowych zmian, gdyż są znacznie bardziej świadomi niż rzeczony Japiszon, który nie przeżyje pierwszej walki o wodę, gdyż mikrych rozmiarów jest. Ciekawe, czy wtedy będzie mu wesoło...?

Na wiele jeszcze rzeczy się nie zgadzam. Na wykańczanie polskiej edukacji, służby zdrowia i małych firm. Na to, że świeżo zmartwychwstałe i całkiem rześko funkcjonujące lokalne koleje znowu czeka powolne konanie. Na to, że jako samodzielna mama (ten straszny gatunek: rozwódka!!!), a w dodatku wegetarianka i nauczycielka jestem już nie drugim, ale pewnie piętnastym sortem w oczach gościa, który wprawdzie mnie nie zna, ale daje sobie prawo do podziałów i oceny.

I co z tego, że się nie zgadzam. Jako społeczeństwo wybraliśmy to wszystko, co powyżej. Na tym polega demokracja.

I nie tyle przerażają mnie kolejne cztery lata (choć to trochę też!), co smuci fakt, że - chcąc nie chcąc - jestem częścią grupy, która w większości zgadza się na to bardzo wąskie okno w jaskini.

"To, że jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać."

(Stefan Kisielewski)


_______________
*) Model nadal często spotykany w naszym kraju: mimo braku dysfunkcji fizycznych czy psychicznych, niepełnosprawny w samoobsłudze, jak również w wykonywaniu zwyczajowych czynności domowych, za to pierwszorzędny w łajaniu, pouczaniu i stawianiu na swoim.
**) Informacja dla pań i panów, których wyżej wspomniane słowo na "f" obrzydza / deprymuje, ze szczególnym uwzględnieniem niektórych moich kolegów: feminizm nie polega na paleniu staników i rzucanie się pod pędzące konie (co, owszem, zdarzało się w historii, ale teraz mamy XIX wiek i nawet jeżeli nadal tego nie zauważyliście, troszkę się jednak zmieniło). Więcej informacji tutaj.




Komentarze