![]() |
Obraz Marion Wellmann z Pixabay |
Jestem Grinchem. Delikatnie rzecz ujmując: nie przepadam za świętami Bożego Narodzenia. Na sam zapach cynamonu (który normalnie uwielbiam) w centrach handlowych chce mi się rzygać, ckliwe świąteczne melodyjki zewsząd walące po uszach powodują równie silny odruch wymiotny, a widok wszędobylskich mikołajów, aniołków i podobnego tałatajstwa budzi we mnie mordercze odruchy.
Domorosłym amatorom psychologii oświadczam,
iż w dzieciństwie nie padłam ofiarą żadnego świątecznego bezeceństwa, a
moja rodzina rozpadała się o innych porach roku, szczególnych
traum bożonarodzeniowych nie wywołując. Fakt - lekko nadtrawionym
grzybowo-kapuścianym farszem nieodmiennie znaczyłam trasę do toalety,
ale to wyłącznie dlatego, że draństwa nie znosiłam, Tradycja
natomiast zabraniała zrobić dziecku niekanonicznemu ruskie lub gzik z
ziemniaczkami.
Tegoroczny przegląd szkolnych jasełek, który zobowiązana byłam odbębnić w roli opiekunki, przeżyłam wyłącznie dzięki dowcipnemu scenarzyście jednego z wystąpień, według którego jeden z trzech Króli przybył do Dzieciątka Jezus z... chrześcijańskiej Europy! 😁😁😁😁 TA wizja "zrobiła" mi wieczór na tyle, że zdzierżyłam wielokrotne Mario, czy wiesz i podobne atrakcje. No, dobra, przyznaję, że były też inne plusy: niezapomniane Chłopaki z Ośrodka Wychowawczego, zakapiory straszliwe, rapujące coś o miłości i dobru, ze skrzydełkami przypiętymi do swetrów na barach rozciągniętych... To było na tyle niesztampowe i autentyczne, że niżej podpisana uczciwie się poryczała. Ale nie o tym teraz...
Kilka dni do Wigilii. Atmosferka się zagęszcza. Literalnie: nie da się ruszyć poza bezpieczne cztery kąty, żeby nie natknąć się na jakiegoś Głoszącego Dobrą Nowinę (że w Biedronce rzucili)... Bleee! Idę spać z bolącym gardłem i marzeniem o ustawie likwidującej koniec grudnia (marzenie Franka, nie moje, ale podzielam).
* * *
Budzi mnie konsekwentny skowyt. Grudniowe słoneczko z niskości swej milutko grzeje w nos. Jeszcze w stanie kompletnego rozkładu otwieram drzwi i wracam do łóżka, gdzie dopada mnie potrójna, bardzo intensywna porcja miłości. Miłość liże, miłość depcze i tratuje, miłość kładzie pazurzaste łapy na moją twarz, zaglądając w głąb duszy niewinnym spojrzeniem olbrzymich źrenic. Coraz to któryś ogon omiata mi twarz. Tulę towarzystwo, drapię, głaszczę i w ten sposób dochodzę do momentu, gdy jako-tako potrafię chwycić pion (choć Morfeusz nadal wzywa), udać się do kuchni, po drodze potykając o pyski kładące się w biegu na moich kapciach, by zainicjować ucztę na trzy michy.
W tym czasie dwunożna Miłość, o wzroku podobnie błędnym jak u mnie, wytacza się ze swojej jaskini. Zarzuca bezwładne jeszcze łapska na moje ramiona, przyciskając matkę do klaty szerokiej, co mimo drastycznego niedoboru kofeiny w moich żyłach wywołuje szybsze bicie serca, szczególnie zważywszy na ogólnoświatową niechęć nastolatków do okazywania uczuć pozytywnych swoim rodzicielkom.
Święta: czas, którego nie trzeba wypełniać zegarkową bieganiną. Można poziewać w ramionach Małoletniego, przy akompaniamencie zadowolonych pomruków dochodzących z okolic naszych kolan.
Święta: czas, którego nie trzeba wypełniać zegarkową bieganiną. Można poziewać w ramionach Małoletniego, przy akompaniamencie zadowolonych pomruków dochodzących z okolic naszych kolan.
* * *
A z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem (...) Mateusz Ewangelista dość szczegółowo opisuje wydarzenia, nie wspomina jednak słowem o dacie. A różnice zdań w tej kwestii są wśród naukowców spore: rozjazd wynosi około dziesięciu lat. Jeżeli chodzi o dzień: 25 grudnia jest tylko jedną z licznych teorii. Nie ma to jednak znaczenia, gdyż symbolicznie wszystko się zgadza!
Żydowska Chanuka, azjatycki Dzień Oświecenia Buddy, starorzymskie Saturnalia, perskie Narodziny Mitry (bóstwa Słońca), starogermańskie Jul, słowiańskie Święto Godowe... Wszystko w grudniu. I wszystko związane z kultem Słońca, światła. Radości, że po długiej nocy wraca coraz dłuższy dzień, że będzie widno, że będzie ciepło, że będzie można siać i zbierać...
Że po śmierci wraca życie. Jeszcze delikatnie, kruche. Tak, jak krucha jest chrześcijańska wizja Noworodka w żłobie. Stanowi zapowiedź czegoś większego. Jest - nomen omen - światełkiem w tunelu. Nadzieją.
* * *
Nadal nie rozumiem, jak to się porobiło, że ze światła, miłości i nadziei zrobiliśmy masową zagładę dla drzew iglastych i ryb słodkowodnych. Konsumpcjonizm z jego folijkami i wytłoczkami, błyskotkami oraz kosmiczną ilością żarła, napitku i dóbr wszelakich jest mi ideologicznie obcy. Cieszę się jednak z pewnej ilości wolnego czasu, dzięki któremu będę mogła spotkać się - czy to osobiście, czy to ucinając sobie jedną z nieprzyzwoicie długich rozmów telefonicznych - z Bliskimi (co zresztą od kilku dni już praktykuję 😃) . A także z własnym pokręconym umysłem.
Radosnych Świąt! Cokolwiek one znaczą dla każdej i każdego z Was. Abyście mogli i mogły spędzić je dokładnie tak, jak chcecie!
Komentarze
Prześlij komentarz