Nie dzwońcie po...

 

Źródło: pexels-pixabay
 
Jadą jadą chłopcy, nikt ich nie zaczepia
Hej na tę służbę u nas to nikt nie narzeka*
)
 
Tego, co wydarzyło się 7 sierpnia 2020 na ulicach Warszawy nie będę opisywać - fakty zna każdy, kto nie przebywa aktualnie w zakładzie / zakonie zamkniętym i ma więcej, niż 6 lat. Chociaż małe dzieci powinno się było w tym dniu chronić przed na oglądaniem jakichkolwiek scen z wiadomości - nawet jeżeli przechodziły obok telewizora tranzytem - ze względu na ich brutalność (scen, nie dzieci).
 
Będę natomiast komentować - póki jeszcze (chyba) wolno. I nie będą to komentarze przychylne i miłe. Chciałabym jednak, żeby były właściwie zrozumiane: mimo całej mojej politycznej określoności, nie mam zamiaru pisać tu tekstu politycznego. Moim celem jest krytyka ludzi, która w cywilizowanym społeczeństwie powinni bronić słabszych przed silniejszymi. A jest... jak jest. I nieistotne, czy są "mili", czy "poli".

Jeżeli więc macie już dość mojego wieloletniego wybrzydzania na "niebieskie mundurki"/"gliny"/"chłopców radarowców" (że mocniejsze określenia sobie podaruję), nie zmuszajcie się - proszę - do dalszej lektury.
 
Jadą, jadą sanie, w górze cosik mryga
Hej, nie uciekajcie ludzie, to próżna fatyga
*)

Skoro w XXI wieku na ulicach europejskiej stolicy odbywa się łapanka (do "kotła" trafiają również przypadkowi przechodnie, którzy wydają się "władzy" podejrzani - gdybym przechodziła tam z moją tęczową torbą, pewnie podzieliłabym ich los), to coś mocno nie gra. To NIE JEST normalne, że umundurowani, uzbrojeni ludzie rzucają na bruk innych - nieuzbrojonych - ludzi, wloką ich za kończyny po tymże bruku, podduszają, szarpią,... To NIE JEST normalne, że ludzie wywożeni są w nieznanych kierunkach, pozbawieni możliwości kontaktu z bliskimi (chyba, że za takowy uznać wykrzykiwanie własnych nazwisk podczas wywózki szlag wie gdzie, w celu przekazania wiadomości: "w tej 'suce' mnie wiozą, podajcie dalej"). To NIE JEST normalne, że spędza się noc "na dołku", bez jedzenia i wody, bez dostępu do niezbędnych lekarstw, bez koca, bez możliwości kontaktu z prawnikiem, za to - bywało, że z obleśnymi policyjnymi łapskami w majtkach podczas "przesłuchania".

Nawet jeżeli uznalibyśmy Margo za winną (choć ja akurat w pełni rozumiem jej motywacje), a solidaryzujących się z nią ludzi za "zakłócających porządek" (chociaż Rzeczpospolita Podzielona widywała większe zakłócenia, których "władza" jakoś nie zauważała, albo traktowała z wyjątkową wyrozumiałością), to absolutnie nic nie usprawiedliwia brutalności policji. 
NIC!

Jednak to, co zaskoczyło mnie najbardziej w relacjach prasowych, czy komentarzach na portalach społecznościowych, to zdziwienie sporej części Społeczeństwa. "Policjanci tak skandalicznie się zachowali!"  "To niebywałe!" "Jak tak mogli!?"
 
Tyle tylko, że to nie żadna nowość. Tyle tylko, że "(...) zwykle tego typu wydarzenia dzieją się poza publicznym wzrokiem, w krzakach czy samochodach", jak podaje w wywiadzie dla Vogue Łania - partnerka Margo, współtwórczyni kolektywu "Stop Bzdurom". Nie wierzycie? Że może Łania przesadza, żeby podkręcić sobie popularność? No, cóż. Mnie też nie wierzono. Też słyszałam: "no, wiesz, może trochę przesadzasz... to tylko twoja opinia...". Opinia?! W momencie, gdy opisywałam wydarzenia w moim domu oraz własne przeżycia? Niestety - niektórym łatwiej jest schować głowę w piasek, niż dopuścić do zamkniętego umysłu, że kolega policjant zachował się... co najmniej nieprofesjonalnie.
Czemu baco, czemu, pewnie się spytacie
Ano panie, bo z tą służbą nigdy nie wygracie *) 

O tym, co rzeczony kolega wyczyniał pisałam już wielokrotnie, ale przypomnę. Kto już wie, czytać nie musi. Otóż zamiast rzetelnej pomocy otrzymałam garść wyjątków filozoficznych dość prymitywnego kowboja z gnatem u paska, mianowanego (sic! niech żyje profesjonalizm w policji)  "specjalistą do spraw przemocy" który nie uznawał "czegoś takiego, jak przemoc psychiczna" (co oświadczył mi gromko zaraz po przekroczeniu progu), a o ekonomicznej - sądząc ze szklanego wzroku - w życiu świadomym nie słyszał. Potrafił natomiast skutecznie zastraszać. Udało mu się zagrozić, że odbierze mi prawa rodzicielskie (sic! ON mi odbierze), czym przeraził nie tylko mnie, ale i Franka, który wrzaski "pana władzy" słyszał przez dwoje zamkniętych drzwi. Żeby było mało - mnie opier**lał w obecności eksika i ku jego widocznej radości.  Z nim natomiast (eksem) dogadał się bardzo skutecznie na osobności - było najwyraźniej bardzo miło, gdyż obaj panowie wrócili z odosobnienia z szyderczymi uśmiechami na buźkach. Czy muszę dodawać, że zeznania tego pana w czasie naszej sprawy rozwodowej były skierowane przeciwko mnie? Wszak baba ma siedzieć cicho i się nie rzucać, a rozwód tylko, jeżeli chłop zechce. W innym przypadku morda i do garów/ do roboty/ do dziecka.  Tak to wyglądała pomoc w ramach "niebieskiej karty" w latach 2014/15, czyli NIE w średniowieczu. W odpowiedzi na - jakże naiwnie - złożoną skargę do pani (!) komendant naszego posterunku odczytałam, że pan specjalista "prowadził rozmowę zgodnie z zasadami poszanowania rozmówcy".

Dlatego właśnie wierzę Łani i wierzę w to, co działo się na komisariatach, nawet jeżeli mnie tam osobiście nie było, a wydarzenia znam z przekazu prasowego oraz społecznościowego.

I - nie - pan specjalista nie był "niechlubnym wyjątkiem kalającym dobre imię policji". Z własnego doświadczenia:
  • Inny geniusz mizoginii, który tak bardzo bronił typa uchylającego się od łożenia na syna, że z maniackim uporem wciskał mi twierdzenia, jakobym "zabraniała dziecku kontaktów z ojcem", co po pierwsze tak ma się do obowiązku alimentacyjnego, jak ja do bycia księdzem, a po drugie - zwyczajnie jest nieprawdą. Kiedy ośmieliłam się zakwestionować tę bzdurę, usłyszałam: pan... (tu padło nazwisko eksika) zeznał, a pani musiałaby udowodnić, że jest inaczej. Oczywistą nierówność natychmiast oprotestowałam twierdząc, że ja tu niniejszym przecież zeznaję, że to nieprawda, jednak pan policjant mnie przechytrzył: ja tu od pani żadnych zeznań nie przyjmuję.I co? I nic. Przecież nie będę marnować czasu i siły składając nieskuteczną skargę na kolejnego "profesjonalistę".
  •  Dwóch przebierających bezradnie nóżętami chłopczyków w mundurkach, których zobaczyłam w progu pokoju odzyskując przytomność, podczas gdy mój - wówczas jedenastoletni - Dzieciak - udzielał mi pierwszej pomocy, a eks darł się na ile mu płuca pozwalały, że ta ***** znów udaje, że zemdlała. Chłopczyki przez dłuższą chwilę nie miały pojęcia, co zrobić, aż w końcu pośpiesznie spisały zeznania i ulotniły się czym prędzej.
  • Z czasów, kiedy już zaczynało do mnie docierać, że raczej nie pomogą, ale i tak zadzwoniłam na 112 po wsparcie, gdyż eks szalał po domu demolując co się dało a co jakiś czas atakując i mnie (stan prawny w tamtym momencie: aktywna niebieska karta, której założenie uważam za strzał we własne kolano - właśnie ze względu na wybujały "profesjonalizm" zarówno służb mundurowych, jak i cywilnych z lokalnego GOPSu). Zgłosił się pan dyżurujący, zdążyłam się przedstawić i do moich uszu dotarło: aaaa... to znowu ta wariatka z ... (nazwa naszej miejscowości). Z "pomocy" zrezygnowałam od razu. Uciekłam z domu zostawiając dobra materialne na pastwę demolującej furii (Franek szczęśliwie był u kumpla). No tak, wariatka, bo stawia się MĘŻÓ i jeszcze chce pomocy... Skandal!
  • Uroczy człowieczek, p.o. dzielnicowego: milutki, w rączkę całował, herbatkę robił, kiedy przychodziłam po pomoc, jednak na eksa - poza epopejami umoralniającymi - żadnych nacisków nie wywierał, natomiast mi udzielił rady z serca dobrego: bym sobie założyła zamek do sypialni (!). Herbatki i rączkocałowanie ignorowałam - miałam znacznie poważniejsze problemy i potrzebowałam rzetelnej pomocy, w związku z czym takie drobiazgi umykały mojej uwadze - chyba uznawałam je za przejaw jakiejś mocno oldschoolowej maniery i tyle. Ignorowałam również gościa, który regularnie przechodził przez gabinet p.o., w którym odbywały się - według mnie stuprocentowo służbowe - spotkania. Trochę dziwił fakt, iż o każdym takim spotkaniu eks wiedział już w momencie, kiedy wracałam do domu. Fakt przestał jednak dziwić, gdy po kilku miesiącach rozpoznałam w panu specjaliście pukającemu do mych drzwi typa szlajającego się wówczas po gabinecie. Wracając do meritum - kiedyś raz jeden "nadejszła wiekopomna chwila" i - przy jakiejś koszmarnej awanturze - pan p.o. dzielnicowego zdobył skądś niezbędny zasób odwagi i werbalnie spacyfikował eksa. Staliśmy z Frankiem zachwyceni, gdyż po raz pierwszy ktoś rzeczywiście stanął w naszej obronie. Niestety, wkrótce zostałam ukarana formalnym posądzeniem o "relację emocjonalną z panem p.o.". Posądzenie to nie zostało nigdy zdementowane - mimo moich wysiłków (w ramach wyżej wspomnianej naiwnej skargi do pani komendant), ujrzało za to światło dzienne podczas procesu rozwodowego, gdzie pan p.o. jakoś anemicznie odpierał zarzut, natomiast kiedy - w towarzystwie kobiety wyglądającej na żonę - spotkał mnie w sklepie, zbladł i raptownie zanurkował w regały. Mać! Jak już mam romans, to chcę mieć z tego korzyści! I - przede wszystkim - wybrać sobie amanta (z całym szacunkiem do pana p.o. - nawet na bezludnej wyspie - nie!).
Tyle z mojego, bardzo prywatnego, podwórka. Z podwórek sąsiadujących krewniaczo lub koleżeńsko mam dość materiału na całkiem obszerną powieść: żony policjmajstrów, terroryzowane wraz z dzieciakami przez mężusiów, często nawalonych jak szpadle, albo po prostu bezinteresownie agresywnych, którzy - niezależnie od własnego stanu (skupienia) - jakoś wyjątkowo szybko dogadywali się z interweniującą grupą kolegów. Dzieciaki bezsilne wobec rodzinnego terroru, na przykład młoda, niepełnoletnia dziewczyna, szukająca profesjonalnej  pomocy w codziennych zmaganiach z ojcem-tyranem (matka niepełnosprawna, brat daleko), po wywiadzie z którą pan policjant uznał, że niekoniecznie "ona ma rację". No jak to: dziewczyna chce się bronić przed OJCEM?!?! I inne takie "kwiatuszki"
 
* * *
Wtręt, obok tematu, ale adekwatny po powyższych przykładów....
...które rzucam w twarz geniuszom twierdzącym, że konwencja stambulska nie jest w naszym pięknym kraju potrzebna, gdyż mamy "własne przepisy i skutecznie je realizujemy". Guano mamy i to samo realizujemy! Prościej się nie da - może teraz zrozumiecie.
Koniec wtrętu.
* * *

I jeszcze z podwórka prasowego, ale - jak już wspomniałam - nie mam powodu, by nie wierzyć. Ostatnio - przygotowując się do tego wpisu - czytałam sporo o policji. W kilku artykułach przewinął się motyw nagłych ataków padaczki, prowadzących do znacznych obrażeń / śmierci różnych osób przewożonych na przesłuchania. Dodać należy, że osoby te nigdy wcześniej nie miały objawów epilepsji. Informacje te wzbudziły wspomnienia sprzed nie tak wielu lat, kiedy to niektórzy moi uczniowie i wychowankowie (niekoniecznie anioły, ale w jakiś sposób bardzo kochani) utrzymywali, że "na policji biją", Hmmm...
 
Mieszkam w szególnym miejscu, co powoduje, że chcąc-niechcąc (uwierzcie, że raczej niechcąc) codziennie widuję przedstawicieli instytucji, której niniejszym obrabiam tyły, zarówno w sytuacjach służbowych, jak i prywatnych. Charakterystyczne, że "pan władza", nawet w wersji ultra prywatnej, ubrany w letnie galotki i laczki, zawsze dumnie wyprostowany idzie przodem, a za nim, nierzadko z pochyloną główką, podąża "jego kobieta", niosąc siaty z zakupami, dziecięce bambetle, itp.
 
 
 Zadzwońcie po milicję, zadzwońcie po milicję, zadzwońcie po milicję... *)
 
Mimo fatalnych doświadczeń , nie chcę być niesprawiedliwa. Wiem, że mam niewyparzoną gębę i - zaatakowana - potrafię być niemiła. W mojej profesji też jest pełno oszołomów niszczących - mniej lub bardziej świadomie - psyche innym. Bronię się więc z całej siły przed przyjęciem za swoje kuszącego, lapidarnego A.C.A.B.**)
Zawsze  lubiłam - i lubię - seriale "o gliniarzach", od Policjantów z Miami począwszy, na Brooklyn 99 skończywszy. Sama przez pewien czas miałam pomysł, żeby "iść do Szczytna" po maturze. Może dlatego, że mój nieuleczalny idealizm chciałby widzieć w tej grupie zawodowej uczciwe osoby o wysokim morale, które naprawdę chcą pomagać słabszym, bronić ich przed silniejszymi. Tymczasem... to już nie jest tylko rozczarowanie. To jest rzetelny wk*rw. Sorry, inaczej nie da się tego nazwać. Okej, podejrzewam, że są "porządni gliniarze". Spotkałam dwoje, którzy byli profesjonalni i mili zarazem. Czy skuteczni - tego nie wiem. Pani ewidentnie starała się pomóc, jednak sprawa rozwiązała się inną drogą. Pan nie miał pola do popisu: sprawczyni wypadku drogowego sama się przyznała, tym samym potwierdzając moje zeznanie.
Skanując pamięć w poszukiwaniu "porządnego" napotykam na kolegę, a właściwie kolegę koleżanki, która specjalnie nas poznała, żeby doradził mi w kilku kwestiach w czasie największej okołorozwodowej zadymy, kiedy to droga formalna okazała się nieskuteczna. Doradził, a właściwie doradzał bez problemu, uspokajał, kiedy ogarniała mnie wściekłość lub strach. Bardzo miło się rozmawiało. Ale był to jednak kontakt prywatny. Służbowo spotkałam go raz, kiedy w towarzystwie dwóch kolegów (wszyscy odpowiednio "napakowani") przyprowadzili do mojej ówczesnej szkoły raczej chuderlawego pierwszoklasistę w stanie mocno wskazującym***). I tego widoku nie da się usunąć z twardego dysku w głowie: trzech sporych, choć niewysokich gości kontra ta - lekko wierzgająca - mizerota. Oczywiście, ze ryknęłam śmiechem, oczywiście, że moja niewyparzona paszcza musiała zapytać, dlaczego jest ich aż trzech. Bo nas wyzywał, pyskował, sama rozumiesz... - odparł kolega. Zrozumiałam, ale chyba nie to, co było intencją kolegi. Uczyłam bowiem wówczas chuderlaka i jego piętnastu kolegów trzy razy w tygodniu i jakoś nie musiałam prężyć w tym celu trzech par muskułów. 
Swoją drogą, chciałabym wiedzieć, chociaż nie zapytałam - skoro wyzywanie aż tak boli - czy "trzej muszkieterowie" równie ochoczo pędzą na ratunek wyzywanym tudzież maltretowanym przez mężów kobietom i dzieciom.

W kontakcie z policją chciałoby się mieć do czynienia z profesjonalistami: ludźmi zachowującymi się w sposób adekwatny do danej sytuacji, potrafiącymi poradzić sobie zarówno z niebezpiecznym przestępcą, jak i dzieciakiem, który zaplątał się w alkoholową historię. A przede wszystkim, potrafiącymi obronić tych, którzy sami nie są w stanie tego zrobić. Podstawowe zasady kultury oraz znajomość praw psychologii (wszak z ludźmi pracują) nie powinna być w tym zawodzie wartością dodaną, tylko absolutną podstawą. Niestety, wewnątrz niebieskich mundurków zbyt często spotykamy postaci z brakami w zakresie elementarnych zasad kultury, wiedzy psychologicznej, ale za to z mocno przerośniętym ego. Postaci w najlepszym wypadku bezradne lub groteskowe, a najgorszym - szkodliwe i agresywne.

Źródło: pexels

* * *
W wydanej niedawno książce Rutgera Bregmana „Humankind” (Ludzkość), zdecydowanie podważone zostaje przekonanie - obecne w przekazach kulturowych, rozważaniach filozoficznych i analizach historycznych -  o tym, że ludzie są z natury sobie nawzajem wrogami. Źródeł zachowań wrogich  w relacjach międzyludzkich Bregman upatruje zarówno w "pułapce empatii" (identyfikując się z własną grupą i broniąc naszej  wspólnoty możemy atakować tych, którzy w naszym pojęciu jej zagrażają), a także w instytucjach stworzonych wprawdzie przez człowieka, ale kierujących się własnymi "mechanicznymi" prawami, na przykład państwo działa zgodnie z racją stanu, a w korporacji rządzi zasada maksymalizacji efektów. Bezwzględna racjonalność, wolna od emocji, prowadzi do porządku sztucznego, zhierarchizowanego, który niejako zapomina o tym, dla kogo został pierwotnie stworzony. Czyżby teoria Bregmana miała odniesienie do policji?  Może - przynajmniej niektórzy - mają dobre intencje jako jednostki, tylko instytucja jest źródłem zła?

Ale dopóki nie zmieni się sposób działania państwa w niebieskich mundurkach, dopóki człowiek nie wygra z systemem, strukturą, hierarchią, a profesjonalizm z butą, arogancją i zwykłą głupotą...

...nie dzwońcie po policję. 

Obraz shpoks z pixabay

 

P.S. Ostatnio zdecydowanie nie należy dzwonić po służby policyjne jako, że bywają bardzo zajęci pilnowaniem ulic, na których użyto niebezpiecznego, różnokolorowego "n/n proszku", szczególnie, że "substancja stanowi zagrożenie dla ruchu pojazdów". Jakim cudem ta sama substancja nie stanowi zagrożenia dla dzieci radośnie malujących chodniki - tego nie wyjaśniono.

*) Big Cyc Góralska piosenka - kto chce, niech sobie przypomni klikając tutaj
**) A.C.A.B. - ang. all cops are bastards - "wszystkie gliny, to gnoje"
***)Pracowałam w technikum - nie, żeby siedmiolatek pił


Komentarze