Te straszne elgiebety

 

Zdjęcie: Harry Quan z Pixabay

Od dwóch tygodni zabieram się do tego tekstu: czytam, robię notatki, nagrywam notatki (jak myśl człeka dorwie w środku nocy, czy nad ranem w łóżku, to tylko wierny przyjaciel - smartfon - jest pod ręką), otwieram plik, przepisuję notatki, szukam zdjęć... i zamykam komputer, bo już nie mam siły. Następnego dnia, pełna werwy sprawdzam wiadomości, czytam, robię notatki... ciąg dalszy jak wyżej. I tak w kółko. Dlaczego więc jeszcze tekstu nie ma? Zadaję sobie to pytanie prawie tak długo, jak wykonuję powyższe czynności i w odpowiedzi przyszło mi do głowy tylko jedno: najwyraźniej mój wewnętrzny Perfekcjonista, odurzony wagą zagadnienia, uważa chyba, że tym wpisem zbawię świat i od dnia jego publikacji wszyscy Ludzie Dobrej Woli i Otwartych Serc oraz Umysłów złapią się za rączki a nad nimi zawiśnie tęcza, natomiast pozostali - mocno zawstydzeni - karnym szeregiem ustawią się do szkolenia tematycznego. Cóż, za ewidentny idiotyzm Perfekcjonisty nie odpowiadam, ale - że z różnych powodów muszę z nim żyć - postanowiłam użyć wytrychu: zignorować upierdliwca, zapomnieć o przygotowaniach i napisać, co mi leży na sercu, wątrobie oraz innych organach wewnętrznych, a za brak perfekcji nie przepraszać. Toteż nie przepraszam. Ostrzegam jedynie, że może być przydługo. BĘDĘ TRUĆ! (tu ukłon w stronę fanów "Wojny Domowej" oglądanej na czarno-białych ekranach). Wszelkie uwagi natomiast (merytoryczne oczywiście, emocjonalnych mamy już wystarczająco w przestrzeni publicznej) przyjmę i chętnie przedyskutuję.

 

I. Idą Brunatni - czyli o Obrońcach Jedynie-Słusznej-Polskości-Wiary-i-Tradycji

  •  Dziecina o męskim imieniu i nazwisku, twarzyczce upadłego anioła oraz wystraszonych oczach sarenki zagonionej w kozi (w sumie powinien być "sarni") róg, siedziała skulona w pierwszej ławce szóstej klasy szkoły podstawowej w lokalnej pipidówce niewielkiej. Przez cały rok szkolny, trzy razy w tygodniu, bezskutecznie usiłowałam wyciągnąć z gościa cokolwiek poza cichutkim present na początku lekcji (na co odważył się po prawie miesiącu moich nalegań i zachęcających uśmieszków). Żeby nie było - po polsku też nie był rozmowny. Żadne znane mi "ośmielacze" nie zadziałały, a z nielicznych bezpośrednich oraz - z konieczności - pośrednio zdobytych - informacji wynikało, że człowieczek cechuje się raczej niską sprawnością intelektualną, wyrasta w niesprzyjającej rozwojowi atmosferze domowej i należy go "puścić dalej, bo nic z niego nie będzie". Szlag mnie trafił jasny, że na dziecinie krzyżyk postawili, ale niespecjalnie miałam cokolwiek do powiedzenia, choćby dlatego, że pracowałam tam tylko przez rok. Z innych względów też. Tak, czy inaczej, ucieszyłam się, kiedy spotkałam go po latach, gdy okazał się całkiem rozmowny, a po wycofaniu i nieśmiałości ślad wszelki zaginął. I chociaż w oczy nadal nie patrzył, opowiedział mi gdzie pracuje, że interesuje się historią, że miał kłopoty z wynajętym mieszkaniem i kolegą / dziewczyną kolegi. Charakterystyczne dla tego etapu życia.  Rozmowa jako tako się kleiła, jak zwykle kiedy ludzie średnio sobie obcy spotykają się po latach, do momentu, kiedy usłyszałam, że pojechał niedawno do Częstochowy bronić Jasnej Góry przed LGBT. Poczułam się mocno niedoinformowana przez media, gdyż o żadnym ataku nie słyszałam. A może to zostało utajone przez jakieś straszliwe zagraniczne lobby, które za pomocą tęczowych akcesoriów chce z nas podstępnie wyssać patriotyzm? Nie wiedziałam. Zapytałam więc mojego rozmówcę, kiedy był atak, ale w odpowiedzi nie doczekałam się niczego konkretnego poza próbą uświadomienia mnie, jak STRASZNYM zagrożeniem te STRASZNE elgiebiety są.
  • Dziecina - również męska - w szkole średniej. Zapowiadana, niczym Mesjasz przez liczne starsze rodzeństwo (będzie jeszcze jeden, ale niech się pani nie martwi, on się dobrze uczy). Rzeczywiście: zakuwał jak szalony, odtwarzał wiedzę całkiem dobrze (nieco gorzej, kiedy należało coś kreatywnego powołać do rzeczywistości, ale nikt nie jest idealny) Wyglądało jednak na to, że bardziej, niż na wiedzy zależało mu na opinii. Nieudolne, acz uparte próby podkładania świń kolegom i - nawet częściej - koleżankom kończyły się nieodmiennie moim kiedy zrozumiesz, że nikt nie lubi donosicieli, czym chyba się nie przejmował. Jego głównym powodem do dumy był brat ksiądz i własne tradycyjne poglądy. Starałam się go trochę chronić (każdy ma prawo do własnego zdania, itd, itp), żeby mu zadka w klasie nie urwali. A może tylko mnie się zdawało, że chcieli urywać? Po opuszczeniu placówki edukacyjnej zostałam kiedyś przy okazji wspominek obdarzona lakoniczną informacją, że gość zbrunatniał do reszty. Uaktywnił się wówczas mocno na FB, a już całkiem na dobre po maturze, atakując zaciekle wszystko, co niezgodne z "jego"*) światopoglądem, wstawiając cytaty ze źródeł, których chyba sam nie przeczytał, gdyż na pytania ich dotyczące nie odpowiada, co nie przeszkadza mu zrównywać rozmówcy (niezależnie od poruszanego tematu) ze Stalinem, Leninem i innymi towarzyszami. Jedyne, czego w miarę konkretnego się doczekałam, to nie chcę tylko, żeby ONI (ludzie nieheteronormatywni) mieli większe przywileje, niż my. Serio? To tego się można bać we współczesnej Polsce? Co ten gość jada, że ma takie wizje???
  • Wbrew moim wcześniejszym wizjom o "współczesnych, nowoczesnych młodych dorosłych", jest ich zaskakująco dużo. Wykształceni, inteligentni ludzie w korporacji: pozwala się im na przykład procesować dane finansowe i bywają w tym świetni. Jakim wobec tego cudem nie potrafią zrozumieć, że ktoś może być inny od nich samych i nie trzeba koniecznie go za to tępić. Nie kumają, co kryje się pod LGBTQIA - rozszyfrowanie skrótu nastręcza nieprawdopodobnych trudności (a angielski znają naprawdę dobrze). Homofobiczne "żarciki", które im nieustannie towarzyszą, "lukrują" wypowiedziami typu no, już przestań, bo ktoś cię w końcu poda do HR**) albo otwarcie narzekają na konieczność zachowania politycznej poprawności w miejscu pracy. No jasne, przez chwilę nie można być troglodytą i już pojawia się problem! To nie pod sklepem w Zadupiu Małym, ale w Wilekiej Międzynarodowej Korporacji usłyszałam wypowiedź człowieczka (bardzo małego człowieczka) narzekającego, że nie dość, że LGBT, to jeszcze wymyślili jakieś dodatkowe literki. No tak, bo straszne elgiebety tylko siedzą i wymyślają, żeby namieszać w głowach grzecznemu korpoludkowi. Jakby nie mogli się nawrócić na hetero albo wyleczyć i byłby spokój. Nie rozumiał, że chodzi o ludzi takich, jak on sam: z całą codziennością, marzeniami i lękami, tyle tylko, że nieco... zaszczuwanych przez jego współplemieńców. Podobnie jak nie pojął, że wizyty "tęczowych" w szkole NIE mają na celu "spedalenia"***) jego cennego potomstwa, że nawet gdyby jacyś perwerci chcieli (abstrahując w tym miejscu od ludzi z "tęczowych" środowisk , którzy podjęli się niesienia tego niewdzięcznego kaganka), to nie są w stanie zmienić niczyjej orientacji. Nie dotarło do niego, że dzięki takim wizytom w szkołach, nieheteronormatywne dzieciaki zamiast wieszać się na sznurówkach bedą wiedzieć, co się z nimi dzieje i z kim mogą pogadać, jeżeli rodzinka zawiedzie i zacznie do lekarza prowadzać na kurację, bądź do księdza po egzorcyzmy. 

To tylko kilka przykładów. Starałam się dostarczyć w miarę demograficznie różnorodnych. Niezależnie jednak od stanu posiadania materialnego, intelektualnego, czy też metrykalnego, na pytania, czym dokładnie jest "Ideologia LGBT", a także "czym są te straszne przywileje LGBT", otrzymywałam następujące odpowiedzi: yyyyyyyy, eeeeeee, nooooo...., no wiesz....., no co ty, nie wiesz?. I tym podobne. Ale jedno wiedzą. Elgiebety są straszne. I grożą nam strasznym niebezpieczeństwem.

Myślę, że niektórym na rękę byłoby upchnąć osoby nieheteronormatywne w szafach, tak samo jak od lat spychają własne lęki, kompleksy, poczucie inności. Bo przecież każdy z nas jest na swój sposób "inny", trochę "nieprzystosowany". Bo nie ma ludzi całkowicie "normalnych", uśrednionych pod każdym względem. Społeczeństwo złożone z klonów, to chory sen wszystkich totalitaryzmów oraz pruskiego modelu szkolnictwa (nadal w sporej mierze obowiązującego u nas w kraju), ale nie jest on rzeczywistością. Natomiast - tak naprawdę - to zło znacznie częściej bywa ujednolicone, unormowane, odmierzone linijką, umundurowane. Dobro zawsze jest różnorodne. Jeżeli człowiek czuje się nieprzystosowany w jakimś stopniu do tej wymyślonej, odgórnej "normy" i nie ma odwagi się do tego przyznać nawet przed sobą, to upycha "demona" w ciemnych zakamarkach podświadomości, szuka "pana", który go wybawi od niego samego i pokaże mu jak "naprawdę" żyć. W takim układzie nie miejsca na samodzielne myślenie i odczuwanie. Nieszczęśnik musi kierować się autorytetem zewnętrznym do tego stopnia, że aż zapomina, kim naprawdę jest, co tak naprawdę czuje i czego pragnie. Ale jego podświadomość pamięta, czego się boi: "NIENORMALNOŚCI". I lęk ten projektuje na innych, odważniejszych, którzy nie obawiają się być sobą. (Albo boją się, ale i tak walczą o swoją prawdziwą , niezakłamaną wersję.) A wówczas rodzi się agresja. Tym większa, im większy i dalej w podświadomość zepchnięty lęk.

 Mogłoby się wydawać, że poglądy zrodzone z lęku, nie będą szkodliwe na większą skalę. A jest wręcz przeciwnie. Do tego dokładamy powszechną tendencję do powtarzania utartych ścieżek bez ich weryfikacja (bo taka TRADYCJA, więc po co myśleć samodzielnie) i... mamy to, co mamy. Pół biedy, kiedy w społeczności utrzymuje się równowaga. Niebezpiecznie robi się, gdy równowaga ta zostaje zakłócona. Ostatnio analogiczna paranoja odpaliła wieloletni konflikt globalny i kosztowała życie ponad sześćdziesięciu milionów ludzi. Tamto piekło też zaczynało się od stosunkowo niewielkiej grupy i też mieli pomysł na społeczeństwo "czyste i nieskażone". Analogicznie - nasi Obrońcy także pragną narodu nieskażonego... 

...myślą.

II. Drodzy Symetryści... -  czyli o mitach i podaniach ludowych "Większości Społeczeństwa"

 Ja jestem tolerancyjna / tolerancyjny...

Obraz Cleo Robertson z Pixabay

...niech już sobie ci geje i lesbijki żyją, ale niech nie prowokują.
 
Ja wiem, że Margot nie powinna "prowokować" i "wulgarnie się wyrażać". Nie powinna "niszczyć mienia" i "obrażać pomników". Przedstawiciele odmiennych poglądów, w demokratycznej społeczności, powinni usiąść i o sprawach spornych dyskutować jak dorośli, a nie bawić się w kontrowersyjne dekorowanie przestrzeni publicznej. Niestety, rzecz dotyczy tylko jednego rodzaju dekoracji, bo już paszkwile wypisywane i wygadywane z ciężarówek mają w tejże przestrzeni zarówno miejsce, jak i ochronę. Nie ma równowagi: tęczowa flaga na Smoku, czy Syrence - be, gitara na pomniku Fredry - cacy. Tęczowa flaga na pomniku Chrystusa przed Bazyliką św. Krzyża w Warszawie - aj! waj! świętokradztwo!  Szalik Falubazu na pomniku Chrystusa Świebodzińskiego - ach, taki żarcik, ważne, że nikomu się nic nie stało... no, za zniszczenie mienia tylko będą odpowiadać, bo drzwi popsuli. 
Jawnie przestrzegane prawo. I sprawiedliwość. Aż huczy. Mać!
 
Ludzie w tęczowych maseczkach zaatakowani groźbami karalnymi przez dwóch panów w pociągu, gdy po jego opuszczeniu zorientowali się, że panowie  za nimi podążają, udali się po pomoc na dworcowy posterunek policji (maseczki dla bezpieczeństwa były już zdjęte). Tam usłyszeli, że takich maseczek trzeba było nie nosić, bo to prowokuje. I nie tylko policja jest tego zdania. Wielu ludzi podziela tę opinię. Myślę, że mogą to być ci sami, którzy uważają, że kobiety nie powinny nosić krótkich spódnic, bo prowokują? Czyli, że przestępca, który bije lub gwałci jest usprawiedliwiony, bo ofiara PROWOKOWAŁA????

Bo Margo się doigrała. No, cóż... Może. Ale przestrzeganie zasad absolutnie nie pomaga w walce z fanatyzmem. Jedna z członkiń i aktywistek pro-kobiecej fundacji, do bólu praworządna (żadnych akcji na granicy prawa, o jego przekraczaniu nie wspomniawszy, wyłącznie grzeczne petycje, listy, wnioski do Odpowiednich Organów), została pewnej nocy skutecznie zastraszona: pod jej oknami pojawili się - niezbyt pokojowo nastawieni - "kibice" lokalnego klubu sportowego, wywrzaskujący pieśni bojowe, a w tym czasie ktoś mocno dobijał się do jej drzwi oraz szarpał za klamkę, próbując dostać się do środka. Dziewczyna, chociaż nie przekroczyła prawa, chociaż ani ona ani jej fundacja w żaden sposób nie działały przeciwko organizacjom sportowym, padła ofiarą oszołomów i fanatyków, w wyniku czego została zmuszona do zmiany lokum na bezpieczne dla siebie i dzieci.

Niektórzy geje dobrowolnie siedzą w szafie i narzekają na dymiących młokosów, bo im popsuli bezpieczne status quo. Od lat udawali przecież, że tylko wynajmują chatę wspólnie z partnerem, nie "obnosili się". Może ktoś coś podejrzewał, ale w sumie, to nic takiego się nie działo. Tylko jakaś babcia coś tam szemrała pod nosem o obrazie boskiej, jak ich mijała. Tylko dzieciaki coś tam szeptały, pokazując na nich palcem. Ale źle nie było. Nawet ich sąsiedzi czasem na grilla zaprosili. A teraz się popsuło! Bo musieli smarkacze tyle wrzeszczeć o równych prawach? 
Jasne. Winni są aktywiści, a nie ci, którzy ich leją. W sumie logiczne: żona jak oberwie, to też za to, że się stawiała, a nie dlatego, że facet jest psycholem.

Niebinarność Margo, to kolejna kość niezgody. Wśród praworządnych obywateli oczywiście, bo sama Margo wie, kim jest i tajemnicy z tego nie robi. A kto ma wiedzieć lepiej, jak nie ona sama? Ale znowu pojawia się efekt: "nie rozumiem, więc na wszelki wypadek potępiam". I jeszcze "no to każdy tak może". Tak, może (a przynajmniej powinien móc) ale nie każdy chce, wszak osoby niebinarne, to jednak niewielki odsetek w społeczeństwie. Ciekawostka, że najchętniej przeciwko mówieniu / pisaniu o Margot w rodzaju żeńskim protestują ci, którzy nie odróżniają homoseksualizmu od transpłciowości, oraz mają pojęcia o czymś tak "dziwnym", jak niebinarność, więc - w konsekwencji -  negują jej istnienie. A wystarczy poczytać.
Wersja bardziej "postępowa": to czemu sobie operacji zmiany płci nie zrobi? No bo właśnie na tym polega niebinarność: na przekraczaniu granicy płci (w uproszczeniu). Osoba może czuć się... osobą. Zaimek i imię wybiera, niezależnie od tego, co ma w spodniach / pod sukienką. Komu to przeszkadza? I dlaczego? 
Poza tym, operacja korekty płci (czyli dostosowanie ciała do tego, kim się czujemy), w przypadku osób transpłciowych, to też nie takie małe miki. Wymaga uprzedniego przeprowadzenia skomplikowanych procedur prawnych (wiążących się na przykład z koniecznością pozwania własnych rodziców do sądu) i terapii hormonalnej. Sama operacja, to często nie jeden, a kilka zabiegów. Czy muszę pisać, że nie są refundowane przez NFZ? Jak się pewnie domyślacie, nie każdego na to stać.

Niech już sobie żyją razem, ale niech się nie obnoszą. Co to znaczy "obnoszą"? Chyba dla każdego jednak coś innego. Sama nie mam problemu z publicznym okazywaniem sobie wzajemnie uczuć, ale są osoby, które to drażni i ja to szanuję. Nie każdy lubi patrzeć, jak jedno drugiemu na przykład pożera twarz. Rozumiem. Nie rozumiem tylko, kiedy dziewczynka z chłopczykiem trzymający się za rączki, to super-hiper, ale już dziewczynka z dziewczynką - a fuj!, a chłopczyk z chłopczykiem - to już całkiem bleee! Trochę konsekwencji, ludzie!
Parada równości w Warszawie 2019, oczywiście wszyscy nadzy i z kagańcami,  źródło: wiadomości.wp.pl
 
Z kwestią "obnoszenia się" w parze chodzi zarzut o "te parady równości", na których rzekome bezeceństwa się wyprawiają. Byłam na jednej, flagę dumnie niosłam - chociażem heteryczka - i żadnych bezeceństw nie odnotowałam. Poza okrzykami zawierającymi groźby karalne, ale te dochodziły z grupy, która chciała nam przeszkodzić. Na szczęście bezskutecznie dzięki - sama nie wierzę w to, co piszę, ale tak było! - działaniom wrocławskiej policji. Dostali kilka mandatów i poszli do domu. Widać słabo zmotywowani 😁.
 
Obraz Brett Sayles z Pixels - jak widać same bezeceństwa
Same parady mają swoje źródło w zamieszkach na Stonewall. Zainteresowanych zapraszam do lektury informacji pod linkami. Jak widać na powyższych obrazkach - marsze równości aż kapią od zbereźności (rym niezamierzony, ale zostawię😁).  Pewnie są sytuacje, kiedy ktoś gdzieś przesadzi i "nieobyczajnie" się zachowa, ale... dla równowagi - czy baba ubrana w pióra, ze sznurkiem w tyłku jest przyzwoita? A karnawał w Rio tak przecież wszyscy kochają!
Źródło: Onet podróże

Bernadette Lou/REX/Shutterstock/East News
Kaja Godek zapowiada złożenie w sejmie projektu ustawy zakazującej marszów równości. Mr Bosak chwali się tym pomysłem na Twitterze. Nie, nie mówimy o wymachiwaniu gołym tyłkiem, co mi osobiście nie przeszkadza, ale mogłoby zranić co wrażliwsze oczęta. Mówimy o ludziach walczących o swoje elementarne prawa!

Historia z FB: motocyklistka opisuje sytuację na stacji paliw, kiedy to dwóch mało sympatycznych panów dialogowało sobie radośnie i prymitywnie na jej temat, dochodząc do wniosku, że chyba lesba. Pani motocyklistka pisze, że wcześniej niespecjalnie przejmowała się losem ludzi ze "środowiska LGBT", ale ta historia tak ją uderzyła, że zaczęła cokolwiek pojmować. Mnie z kolei uderzyło w jej wpisie stwierdzenie, że nawet nie jest lewaczką. No bo jakby była, to przecież można byłoby się wobec niej zachować tak, jak ci panowie, prawda? A gdyby była - nie daj Panie! - lesbijką, to ju hulaj dusza, co?? I jeszcze jedno: ewidentnie znajomy tej pani (sądząc z tonu komentarza) doradził "z dobrego serca": trzeba było ich wyzwać od pedałów! Ręce, nogi i lewacko-feministyczny biust opadają!!

Jednym z powszechnie powielanych twierdzeń jest opinia, iż homoseksualne małżeństwa / "ideologia LGBT" zagrożą tradycyjnej rodzinie. Tiaaa... już widzę te hordy tęczowych barbarzyńców rozrywających święte węzły. W jaki niby sposób miałyby zagrażać? Z moich obserwacji wynika, iż tradycyjnym rodzinom najbardziej zagrażają panowie traktujący żony i dzieci, jak własność, Bardzo Święci tradycjonaliści, którzy muszą "wyszumieć się" poza małżeństwem (a - przy dobrych wiatrach - wziąć kilka kolejnych ślubów kościelnych podczas jednego żywota) i ich kobiety, które udają, że tego szumienia nie widzą. To panie, które po prostu MUSZĄ przespać się z bogatym przystojniakiem (a nawet niekoniecznie przystojniakiem, ale czego się nie robi dla prezentu). 
A jeżeli bronimy "tradycyjnego małżeństwa" - to czego konkretnie? Ustawek majątkowych dokonywanych przez rodziców i swatki (jak dla mnie nie do przyjęcia, ale w takim wypadku jest przynajmniej uczciwie postawiona sprawa: jesteśmy instytucją i po prostu nie mieszajmy do tego miłości)? A może "Miłosnych uniesień" w ramionach kolejnej Pani, podczas, gdy żoneczka wiernie gotuje obiadek? I wszyscy są zadowoleni. Serio - wszyscy? Że kobiety też zdradzają - wiem. I to też bywa powodem rozpadu związków (z tą różnicą, że mężuś - ten tradycyjny - raczej nie gotuje obiadku, podczas, gdy nasza "bohaterka" rozpływa się w ramionach Pana, tylko zwyczajnie pije z kolegami).
A jeżeli związek ma być nietradycyjny, czyli - jak to stosunkowo od niedawna odbywa się w naszej kulturze - ślub brany z miłości, to komu, kto jest w naprawdę szczęśliwym małżeństwie heteryków będzie przeszkadzać równie szczęśliwe homo-małżeństwo? A że prokreacja? Litości! W tym względzie i tak mamy nadwyżki na planecie, a hetero związki (dłuższe lub krótsze) na bank zadbają o to, by sytuacja się nie zmieniła. Moralistom prokreacyjnym w tym momencie przypominam o tym, że nie tylko rozmnażaniem żyje człek w małżeństwie, a (przynajmniej powinien) miłością wzajemną, wsparciem i pomocą. Gdzie tu zagrożenie?
Obraz Yoav Hornung z Unsplash
 
Kolejna - najtrudniejsza chyba dla niektórych - kwestia, to wychowywanie dzieci w związkach jednopłciowych (innych, niż tradycyjny: mama i babcia). Jeszcze kilka lat temu sama powtarzałam, jak katarynka: Niech mają małżeństwa, ale dzieci...eee...nie, raczej nie! No dobra, ale kim ja jestem, żeby wypowiadać się autorytatywnie o czyichś prawach bez jakiejkolwiek znajomości tematu? Odpowiedź nieprawidłowa, ale za to właściwa brzmi: przeciętną Polką 😟 A może przeciętną Ziemianką? Nie znam innych kultur aż tak dobrze, żeby za nie ręczyć, że się nie wymądrzają niepotrzebnie. Z jakichś powodów (możliwe, że jako pokłosie rozmów z Adelą) zaczęłam drążyć temat, czytając badania (inne, niż te propagowane przez Ordo luris, więc pewnie jestem stronnicza). I zmieniłam zdanie. Zainteresowanym podrzucam kilka propozycji w miarę lekkiej lektury w temacie: Rodzicielstwo osób LGBT (Wikipedia), artykuł z portalu Ofeminin, wpis na Blogu Ojciec. Oczywiście materiałów w Internecie skolko ugodno (jeżeli ktoś się chce doktoryzować).
Dowiedziałam się, że dzieciaki wychowywane przez dwie mamy lub dwóch ojców (tatów?😉) wcale nie różnią się rozwojowo od dzieci wychowywanych w rodzinach mamo-tatowych (bo w "dziedziczenie homoseksualizmu przez wychowanie" nikt już chyba w XXI wieku nie wierzy). Może poza jednym aspektem: większy odsetek tych dzieci nie ma tak silnie wdrukowanych stereotypów płciowych, jak potomstwo heteryków, w związku z czym chłopcy mogą bawić się lalką, a dziewczynki grać w nogę. Dla osoby, która spędziła dzieciństwo na drzewach i płotach w towarzystwie mieszanym (a do dziś nie wie, jak to jest bawić się "w ciotki"), to naprawdę przerażające 😛! Jedynym problemem dzieci z "tęczowych" rodzin może być stygmatyzacja społeczna, ale - według badań (głównie zachodnich)- nie jest ona silniejsza od stygmatyzacji "grubasów", "okularników", czy innych "Innych". Niestety, myślę, że w naszym kraju mamy pod tym względem sporo do przemyślenia i zrobienia. A na pewno nie należy chować głowy w piach w sytuacji, kiedy dziecko już jest w rodzinie (bo urodziło się jednej ze stron) a jego "drugi rodzic" nie może w pełni tej funkcji realizować ze względu na bariery prawne (nie może na przykład iść na wywiadówkę do szkoły, odwiedzić chorego dzieciaka w szpitlu itd.). Na deser cytat z "Rzeczpospolitej" - o Korze Jackowskiej, która spędziła dzieciństwo w domu dziecka - i jej stosunku do tematu:
Kora Jackowska, która doświadczyła adopcji, w jednym z wywiadów zapytała: „Dlaczego nikt nigdy nie zapytał mnie – osoby wychowanej w domu dziecka – czy chciałabym być adoptowana przez parę gejów albo lesbijek? (...) Nikt mi nie udowodni, że dwóch kochających się gejów nie dałoby mi miłości, której tak mi brakowało. I akceptacji. I poczucia, że jestem wartościowym człowiekiem, na którym komuś zależy". Szokujące? Nie mnie.
Więc może - jeżeli mamy na ten temat opinię wynikającą li tylko z nieprzemyślanego "bo tak", to może warto poczytać na ten temat i albo się w przekonaniu utwierdzić, albo je zmienić. W końcu tylko krowa...
Aha, dowcipasom w stylu Niech sobie sami zapewnią potomstwo, jak tacy mądrzy odpowiadam (za kimś mądrym, tylko już nie pamiętam za kim): a czy wszystkie hetero pary mają własne biologicznie dzieci?
* * *
Wojna "tęczowych" z "brunatnymi" - jest o czym pisać w gazetach, gadać na spotkaniach, każdy może mieć swoje zdanie... Można nawet udawać Temidę i próbować być bezstronnym. Tylko jakoś tak nierówno jest, skoro jedna strona atakuje drugą, a gdy tamta się "odgryza", to krzyk, hur-dur i koniec świata. Zawsze jestem za pokojowym rozwiązywaniem konfliktów, ale z kim gadać? O równości? O wolności? O prawach człowieka i obywatela (nie, nie jestem Stalinem ani Leninem, obywatel pochodzi z czeskiego - od czasownika 'mieszkać'). Z kim gadać, skoro brak w tym wszystkim zasadniczej symetrii: Władcy naszego państwa ewidentnie i znacząco faworyzują jedną stronę - tę silniejszą. A - wbrew pozorom - ma to wpływ na opinię "społeczeństwa", jako ogółu (nie lubię traktowac ludzi jako masy, ale tu chciałabym statystykami polecieć, więc muszę). Z badań CBOS z 2019 roku wynika bowiem, że elegancko (wprawdzie w tempie rannego żółwia, ale do przodu) rozwijaliśmy się do roku 2017, po czym nastąpił pewien regres: zaczynamy znowu homofobieć. Strach pomyśleć, co powiedziałyby badania z bieżącego roku 😥. 
Z tych samych badań wynika, iż homofobia boi się wykształcenia, dużych miast i dużych pieniędzy. Oczywiście to "tylko" statystyki, ale coś tam o nas - Polakach -  mówią. I - najważniejsze: znaczny spadek poziomu opinii w stylu "LGBT to zło, które należy zwalczać" następuje, gdy badany zna choć jedną osobę nieheteronormatywną. Czyli - znowu! proste hasełka kontra rzetelna wiedza. Uwielbiamy opiniować (i to negatywnie) to, co nieznane. Strach rządzi. Co z nami Panie i Panowie? Tacy niby waleczni, a geja - i to NIEZNANEGO - się boimy?

III. Podsumowanie i spowiedź osobista - czyli dlaczego w ogóle się w "to" angażuję

Być może łatwiej jest pojąć świat poprzez proste (a moim zdaniem prostackie i obrzydliwe) hasełka typu "chłopak / dziewczyna - normalna rodzina", ale nie oddają one rzeczywistości, jakkolwiek prawa strona naszego narodu tego właśnie by pragnęła. Czarno-biała optyka i zasada "równo ścinać wszystkie głowy wystające zza połowy" (nie moje - "Grabaża" z Pidżamy Porno) nie przystają do realnego świata. Czy naprawdę tak ciężko jest to zrozumieć? Jeżeli tak, to wyobraźcie sobie, że legalny związek z przedstawicielem własnej płci jest ok (tak, jak teraz toalety, czy szatnie), a kto jest hetero, ten zły i to baaaardzo! Albo inaczej: "normalni" są tylko blondyni, a reszta powinna schować się do szafy i z niej nie wychodzić. Jakie równe prawa? Dla brunetów i szatynów? To jakieś bzdury! Tak, wiem, że podobny pomysł miał już taki jeden... brunecik zresztą. Dobrze to się nie skończyło ani dla sporej części ludzkości ani dla niego samego. Że relatywizm? Że wynaturzenie? Bzdura na resorach: zachowania homoseksualne obecne są w naturze. Tyle tylko, że są mniejszością w stosunku do heteroseksualnych. Świat nie jest taki prosty, jakim chcieliby go widzieć chłopcy z brunatnych szeregów i poddańczo wierne im dziewczyny. Świat jest piękny, wielobarwny, a to, że oni chcą sprowadzić go do prostego równania, to nie ma szans się udać. Nigdy się nie udawało. Pytanie, ile po drodze - pośrednio lub bezpośrednio - zniszczą istnień. I to z błogosławieństwem smutnego pana, z którego Żebra powstaje opresyjny system prawny (?) w naszym kraju. Ale w ostatecznym rozrachunku to się nie uda i nic na to nie poradzicie. To, co próbujecie wmówić ludziom - nie jest naturalne. Świat jest kolorowy, nie brunatny.

Dobrze - podsumowanie już było, to teraz czas na wyznania osobiste. Że z szafy wyjdę? Niestety, nie ma z czego wychodzić. Przepraszam, jeżeli kogokolwiek rozczarowałam. Otóż, każdy ma jakieś swoje credo. Moim jest równouprawnienie: szeroko pojęte, bez względu na cechy, które są od nas niezależne. A także obrona słabszych przed silniejszymi. Uważam (za Leszkiem Kołakowakim), że tolerancja kończy się tam, gdzie zaczyna się krzywda. Solidarność z ludźmi identyfikującymi się z którąkolwiek z liter LGBTQIA, to już nie jest kwestia wojny politycznej, czy ideologicznej - to kwestia elementarnej ludzkiej przyzwoitości.

 "Miarą cywilizacji społeczeństwa jest jego stosunek do słabszych i potrzebujących pomocy"

Maria Ossowska

Nawet jeżeli tkwimy w cywilizacyjnym żłobku, to z czasem pójdziemy do przodu. Szybciej lub wolniej, może z kilkoma "cofkami" i "czknięciami", ale nieuchronnie. I jeszcze będzie normalnie. 

To jest moje credo.

Obraz Wokandapix z Pixabay


*) cudzysłów- gdyż mam solidne wątpliwości, czy wtłoczone mu teorie uczciwie przepuścił przez zwoje mózgowe

**) w korporacjach "dział personalny" (bo od nazwy "zasoby ludzkie" odrzuca mnie na kilkanaście kilometrów)

***) najmocniej przepraszam za wyrażenie - jest to cytat. Uważam, iż w tym miejscu konieczny jako ilustracja prymitywizmu myślenia takich jednostek


Komentarze